Cisza, wino i chleb u Kmitów

Można by zacząć cytatem z „Ziemi obiecanej”: „Ja nie mam nic, Ty nie masz nic, w sam raz mamy tyle, aby założyć fabrykę”, tylko nie o fabrykę, a o winnicę tu chodzi, a poza tym czy talent to nic?
Bo cała trójka go ma. Kasia umie robić meble i ma smykałkę do urządzania wnętrz, Ania gotuje i tu udowadnia swoją kreatywność, a Michał potrafi zarabiać pieniądze. Ziemię odziedziczyli po dziadkach. Nieduży, mało urodzajny i pagórkowaty kawałek gruntu oraz stary, poniemiecki dom w Jerzmanicach. Najpierw pojawił się pomysł na dom, jakkolwiek to brzmi, trzeba było postawić go na nogi. Tym bardziej, że Kasia zaczęła już wtedy swój biznes z meblami, więc była okazja gustownie go urządzić. Jednak nie dane im było szybko skorzystać z tej możliwości, bo prace budowlane ciągnęły się pięć lat. W tym czasie, Michał i Ania doglądając tych prac, postanowili zagospodarować ziemię. Wykorzystali naturalne nachylenie terenu i wpadli na pomysł, by założyć winnicę.

Winnica

Choć brzmi to prosto, łatwe wcale nie było. Ziemia jałowa, praktycznie ugór, porośnięta krzewami wymagała nie lada wysiłku od właścicieli. Splantowali teren, wykonali tarasy. Z pomocą ojca, który na winogronach zna się już od lat, wybrali najlepsze do tych warunków sadzonki. Wszystkie certyfikowane, z rodowodem. Na każdy z tarasów przeznaczona inna odmiana. Na dół najbardziej odporne na zimno, u góry delikatniejsze. Kiedy już można było je sadzić, przyszła ulewa i cały wysiłek poszedł na marne, bo ziemia spłynęła. To ich nie zniechęciło. Nikt przecież nie obiecywał, że bycie plantatorem jest łatwe. Winnica jak na razie to niekończąca się inwestycja. Najpierw plantacja, sadzonki, teraz sprzęt do przetwarzania winogron i robienia wina. A ten na razie mieści się w niedużej piwniczce w ogrodzie, ale pewnie niebawem, gdy przybędzie kadzi, gospodarze przygotują mu nowe miejsce, bo już planują rozbudowę pomieszczeń gospodarczych. Wierzą, że po okresie inwestowania przyjdzie czas czerpania zysków. Patrząc na doświadczenia innych winiarzy w okolicy, maja nadzieję, że uda im się zaistnieć na rynku. Tym bardziej, że stawiają na bio-uprawę, zupełnie ekologiczną i tym chcą się wyróżniać. Będziemy robić najlepsze wino, jakie możemy – mówi Michał.
Plantatorom winorośli sen z oczu spędza nie tylko pogoda (wiadomo, czym może się skończyć zbyt zimne lato), ale też nieproszeni goście. Przed ptakami chronią krzewy, wieszając na nich fruwające na wietrze złotka, ale ochrony przed osami nie mają. A osy błyskawicznie wyczuwają, kiedy winogrona zaczynają nabierać cukru. To dla wprawionego winiarza też sygnał, że powinien przystąpić do zbiorów.
W tym roku Michałowi udało się zebrać tyle winogron, że uzyskał 400 litrów soku. Obecnie czeka na efekt fermentacji. Jest bardzo ciekaw, co z tego wyniknie. Ania mówi, że pewnie pierwszym winem szczycić się nie będą, ale przecież od czegoś trzeba zaczynać. I sprawdzić czy nabyta wiedza procentuje w praktyce. Na razie procentuje wino. W dużych kadziach pracuje już czerwone, w małej, białe. Nie wiadomo, jak smakuje, ale pachnie…winem. Kiedy skończy się proces fermentacji, zostanie przelane do dębowych beczek i sobie poleżakuje w piwnicy pod domem. A dom…

Dom

W czasie, gdy tworzyli winnicę, budował się prawie od podstaw dom. W zamyślę całej trójki inwestorów miał być miejscem pod wynajem dla szukających ciszy turystów i dopełnieniem winnicy. Zmagania z urzeczywistnianiem wizji trwały długo, bo niełatwo remontować i adaptować poniemiecką, zabytkową chałupę. Ponad dwustuletnią. O wiele łatwiej zbudować nowy dom, ale przecież nie o taki efekt chodziło. Stare domy mają duszę i tej nie wolno było utracić. Dom potrzebował liftingu i paru przeszczepów :). Ze starej obory zrobili przestronny salon. Pięterko służyło kiedyś za magazyn słomy i siana. Stropy zostały podniesione, ale stare belki zachowano. Zresztą jak wiele innych elementów wyposażenia, na przykład drzwi. I ciekawą podłogę w sieni.
Specjalistką od domu stała się Kasia. Ona zajęła się projektem, wyposażeniem, wkomponowała tu swoje meble wykonane z litego drewna. Co ciekawe – goście, jeśli spodoba im się wyposażenie domu, mogą zamówić takie elementy dla siebie. Kasia z chęcią wyprodukuje kolejny egzemplarz stołu czy szafki.
Od ubiegłego roku dom już przyjął wielu gości. Najczęściej takich, którzy uciekali przed gwarem dużych miast. Przybyli tu nawet z zagranicy, z Antypodów. I byli zadowoleni. A jeden z nich stwierdził: obudziłem się rano i zastanawiałem się czy jeszcze żyję. Tak było cicho. Gospodarze dają im dużo swobody. Zapewniają pakiet powitalny w postaci kosza z prowiantem (pieczywo, masło, ser, jajka – wszystko swojskie) , a następnie pozwalają gościom czuć się jak u siebie, z tą różnicą, że w zupełniej ciszy i bliskości natury, czego zazwyczaj na co dzień przyjezdnym brakuje. Dom może być bazą wypadową. Stąd przecież niedaleko do miejsc, które są atrakcyjne turystycznie. Ale jak ktoś nie lubi gwaru i potrzebuje resetu, to nie musi stąd nigdzie wyruszać. Wystarczy tu być. W domu na wzgórzu. A dom choć niewielki, to pomieści nawet do 8 osób w dwóch sypialniach i salonie.
Gospodarze planują, by w przyszłości do swojej oferty dodać jeszcze całodniowe wyżywienie. Na razie dają miejsce i komfort wypoczynku w domu, gdzie natura jest na wyciągnięcie ręki, bo nawet w sypialni stoją brzozy 😀

Kuchnia

Wszyscy są pasjonatami natury. Starają się być niej jak najbliżej. Widać to również w kuchni, a konkretnie w potrawach, jakie przyrządza Ania. Kiedy wchodzę o domu wita mnie zapach pieczonych jabłek z kruszonką z migdałów polanych czekoladą. To tylko skromna próbka tego, co robi Ania, która ma duże doświadczenie w gastronomi. Daniem popisowym Ani jest kaczka, którą uwielbia Michał. Młoda kucharka z powołania i pasji prowadzi blog kulinarny. Uwielbia dania aromatyczne, jak sama mówi – ciepłe, takie ja w kuchni orientalnej. Nie kopiuje przepisów, ale sam je wymyśla, nawet ze składników, które wcześniej nie były jej znane. I wszystko, jak na razie, wychodzi.
Gospodarze również w kuchni stawiają na samowystarczalność. Mają w planach uprawę warzyw i hodowlę kur. Na razie na potrzeby gospodarstwa zamawiają u sąsiadów jaja, sery, miody.
Planują też w tym roku uruchomić duży piec do wypieku chleba. Opalany drewnem. Chleb ma być tradycyjny, na zakwasie. Co ciekawe – piekarnia ma być zbudowana równie tradycyjnie – ze słomy i gliny.
Cisza, chleb i wino – czego więcej gościom potrzeba?

Kasia, Ania, Michał są samoukami, do wszystkiego doszli sami. Znają smak pracy. Cenią to, co robią. Każde z nich wnosi tu swoją pasję. W pojedynkę trudno byłoby dokonać tego, co zrobili. I jak sami mówią: w kupie siła! Całą trójka czuje się silna rodziną i ogromnym wsparciem Andrzeja – ojca. Od niego uczyliśmy się wszystkiego, szczególnie ciężkiej pracy i tak naprawdę on włożył i wkłada w nasze projekty wiele serca. Angażuje się, ile mu sił starcza. Gdyby nie nasz tato, nie osiągnęlibyśmy tego wszystkiego – mówią. Nawet z szacunku do niego nie wyobrażają sobie, że to, co wznieśli, miałoby się nie udać. Ale gdyby? Najwyżej wszyscy zamieszkamy w jednym domu i będziemy robić wino, a wino to świetny środek płatniczy :)- mówią z optymizmem. Nie wyobrażamy sobie, byśmy to kiedyś mogli sprzedać – zarzeka się Michał. Co jest w rodzinie, to ma w niej zostać.
A kiedy łączy się pasję z pracą i cierpliwością, nie sposób nie odnieść sukcesu – dodaje na koniec Kasia. A sukces to nie miliony, tylko spokojne, normalne życie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *