Marzenia do spełnienia

Co zrobić, gdy chcemy zmienić swoje życie? Szczególnie na emeryturze? Genowefa i Wiesław Płuskowie mają na to sposób. I to sposób sprawdzony. Najlepiej rzucić wszystko i wyjechać na wieś. Może to być wieś zapamiętana z dzieciństwa, miejsce bliskie sercu, gdzie jest się nieco obcym, ale jednocześnie trochę swojakiem.

Płuskowie nie lubią marazmu i bezczynności. Kiedy przyszedł czas, że trzeba było porzucić intensywne życie zawodowe, stwierdzili, że nie umieliby żyć jak zwykli emeryci. Ile można siedzieć na tarasie i czytać ksiązki czy pić kawę? To w pewnym momencie przestaje być atrakcyjne. Zawsze rwało ich do przodu, uwielbiali podróże, poznawali kraj i świat. Ten niespokojny duch, czy może pęd życia kazał im sprzedać dom pod Lubinem i poszukać czegoś, co wypełni im czas. Jest takie powiedzenie, które ostrzega przed marzeniami, bo one się czasami spełniają. Małżeństwo mówi, że jest w tym dużo prawdy. To tylko w TVN-owskich filmach wszystko wygląda tak bezproblemowo, kolorowo i estetycznie. Proza życia bywa brutalna i trzeba siły oraz uporu, by sobie dać z nią radę. Oni dali. Ale najpierw kupili dom w Lubiechowej. Dlaczego tu? Jak sami mówią: Jak to bywa, dopiero przeprowadzone na szeroką skalę poszukiwania uświadamiają, że nie trzeba szukać daleko. Najlepiej wrócić do miejsca, gdzie mieszkali dziadkowie, gdzie mamy dużą i wspierającą rodzinę, po prostu tam, gdzie spędziło się wczesne dzieciństwo. Bo właśnie w Lubiechowej i pobliskiej Świerzawie Genowefa przeżywała swoje pierwsze lata, dopóki rodzice nie zdecydowali się na wyprowadzkę do miasta, gdzie czekała praca. Po latach historia zatoczyła koło. I kiedy małżonkowie odchowali dzieci, a te doczekały się własnych dzieci, uznali, że to właściwy czas na realizację planów i osiedlenie się na prowincji.

Kupili starą, ale urokliwą chałupę przy ulicy Długiej. Postanowili, że to teraz będzie ich przystań. Dziś mówią, że to miejsce było im przeznaczone. Jednak zanim mogli w nim zamieszkać, przez parę lat użerali się z burzeniem, murowaniem, stolarką … i prowadzili negocjacje z konserwatorem zabytków. W fazie remontu naprzemiennie, raz jedno, raz drugie z małżonków, dopadały chwile zwątpienia i jak bumerang powracało pytanie: Na co nam to było? Jednak nie było odwrotu. Dom pod Lubinem miał już nowego właściciela, a oni mieli swój wymarzony w Lubiechowej J. A dom przez ten czas zmieniał się bardzo, choć sama bryła nie została naruszona. Z pomieszczeń gospodarskich postała część  mieszkalna, w tym przestronny salon z cudnym kaflowym piecem, podniesiony został dach, co poszerzyło znacznie przestrzeń. Po dwóch latach, tuż przed Wigilią właściciele mogli na dobre się zadomowić i urządzić Święta dla rodziny, ale byli już tak spłukani z pieniędzy, że dzieci musiały ratować ich, kupując opał. A ogrzanie kilkusetmetrowego domu to nie lada wyzwanie.

Pierwotnie dom miał być przystanią nie tylko dla Genowefy i Wiesława, ale też dla ich najbliższej rodziny. Tak urządzili przestrzeń, by każdy czuł się w niej swobodnie. A miejsca przecież nie brakowało. Dlatego właściciele stwierdzili, że to miejsce można by udostępnić gościom spoza rodziny, turystom. Tereny wokół przecież takie piękne, a do gór niedaleko, dlaczego by nie wykorzystać tych walorów i nie uruchomić agroturystyki? Jak rzekli, tak zrobili. Mając doświadczenie turystyczne i korzystając z wiedzy córki, wiedzieli, czego oczekują potencjalni goście. Pokoje miały być jasne i ciepłe, meble funkcjonalne i wygodne. Wszystko łatwe do utrzymania w czystości, łóżka na życzenie łączone lub rozsuwane, pościel krochmalona, łazienka przestronna i poręczna. A gospodarze nienachalni, ale pomocni i w razie potrzeby kompetentni w objaśnianiu turystycznych tras czy okolicznych atrakcji. A kiedy trzeba pojadą specjalnie po szynkę konserwową do sklepu, bo dziecko gości tylko taką jada. I nic więcej J.

 

Dziś Płuskowie, zgodnie z życzeniem sprzed lat, na pewno się nie nudzą, ale mówią, że czasem marzy im się odpoczynek, taka zamiana ról, z gospodarza na gościa jakiegoś pensjonatu czy gospodarstwa agroturystycznego. Biorąc na siebie obowiązki właścicieli, wzięli jednocześnie ogromną odpowiedzialność za to, co robią. To praca z ludźmi, nie z papierami, czy komputerem. Nie można pozwolić sobie na odwlekanie czegoś w czasie, na chwilę słabości, niedyspozycję. Trzeba być kreatywnym i miłym. No i umieć wcześniej stawać, bo goście nie mogą czekać na śniadanie, ale to śniadanie ma czekać na nich. Genowefa mówi, że uczyła się prowadzenia gospodarstwa agroturystycznego od podstaw. Niełatwo było jej przestawić się na gotowanie dla grupy gości. Jakie proporcje zastosować, jakie składniki kupić, by było smacznie  zdrowo, ile tego kupić, by nie zmarnować jedzenia? Teraz już jest łatwiej. Doświadczenia z poprzedniego życia procentują. Jeżdżąc po świecie, podpatrywali, co się podaje w Holandii, co we Francji czy w innych krajach, z których teraz sami przyjmują gości. Aprowizacją zajmuje się mąż, choć wcześniej nigdy nie robił sam zakupów, teraz wie, że najlepszy ser jest na rynku w Jeleniej Górze, jajka u sąsiadów, a wędliny w Siedlęcinie. Jest w tym specjalistą – chwali go żona. A ona sama opanowała kuchnię. Mówi, że zaskoczyło ją, jak ludzie tradycyjnie podchodzą do jedzenia…rosół, schabowy, karczek, devolaye – to się jada najchętniej. Chcieliśmy zmienić kartę, ale ludzie zaprotestowali – mówi Genowefa. Pasją obojga jest robienie przetworów, które wypełniają wszystkie półki w spiżarni. Są tam marynaty z grzybów, cukinii, dżemy, konfitury, sałatki, kompoty, soki…i nalewki z aronii – specjalność pana domu. Aronia jest symbolem tego dom. Dała mu też nazwę – Aronia Park. Krzewy gospodarze przywieźli tu ze swojego dawnego ogrodu. To taki łącznik z dawnym życiem. Wiesław otoczył je szczególną opieką. Można powiedzieć, że przydomowy ogród postał z myślą o tych roślinach. Wiesław natrudził się ogromnie. Z dumą i satysfakcją powiada, ile kamieni musiał wywieźć, żeby urządzić ogród marzeń. Dziś z salonu można oglądać efekt tej pracy. Na drugim planie też warto zawiesić oko, bo widoki są rzeczywiście urokliwe.

W pogodny dzień można by usiąść na tarasie z kawą w kubku i patrzeć. Tylko oni już nie mają na to czasu. Tak, jak chcieli J.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *