Wspomnienia niekombatanckie


„13-tego grudnia roku pamiętnego…” – dziś celebrujemy kolejną narodową rocznicę. Jak zwykle, w naszym polskim przypadku, rocznicę smutną, mroczną i krwawą. Tak już mamy, że wolimy się pławić w narodowej krwi, niż myśleć, jak tego nie powtórzyć. Ja na szczęście, z racji młodego wówczas wieku, pamiętam stan wojenny jak przez mgłę. Zostało mi w świadomości kilka obrazów, parę historii i jakieś powidoki czy wrażenia. Była niedziela. I, jak wszyscy wiedzą, nie było Teleranka. Nie wiem, jak wytłumaczyć młodym ludziom, czym była trauma braku Teleranka? Może niech spróbują sobie wyobrazić, że budzą się rano i nie działają komórki, nie działa Internet. Nie ma fejsa, instagrama, messenger też milczy. Jesteśmy wszyscy w czarnej…dziurze. Ba, wyłączyli TVN i Polsat. Została TVP. A tam umundurowany Tomasz Kammel z równie służbowo odzianą Joanną Racewicz. I co chwilę puszczają przemawiającego Maciarewicza w ciemnych okularach. Tak to mniej więcej mogłoby wyglądać, gdyby zdarzyło się dziś.
Miałam wtedy 11 lat i nie docierało do mnie, że wydarzyło się coś dramatycznego. Jak co niedziela szłam z rodzicami do kościoła. Było mroźno. To wiem na pewno. I skrzypiał pod butami śnieg. Tak, kiedyś w grudniu był śnieg. I nie było opon zimowych. Co więcej, mało kto miał samochód, bo one były na specjalne talony, a benzyna na kartki. Mało co nie było na kartki. A papier był bardzo ważny. Nawet toaletowy – towar deficytowy i reglamentowany. Ale ważniejszy niż papier toaletowy był dokument. Bez dokumentów w stanie wojennym nie wolno było wychodzić z domu, bo można było szybko do niego nie wrócić. Żeby przekroczyć granicę województwa, trzeba było mieć wydaną przez ważny urząd przepustkę. Miałam taką. Rodzice mi ją załatwili, żeby wysłać mnie do babci, która mieszkała koło Świerzawy, w województwie jeleniogórskim (a Złotoryja była w legnickim). Granica między województwami przechodziła tuż za Nową Ziemią i była pilnie strzeżona.
U babci spędzałam nadprogramowe ferie, które stan wojenny nam zafundował przez zamknięcie szkół.
Dla mnie, jedenastolatki nieświadomej wielkiej polityki, ten czas był po prostu czasem wielkiej laby. Siedziałam sobie na wsi, jak u Pana Boga za piecem. Tylko dwudziesty stopień zasilania, czyli częsty brak prądu, tęsknota za rodzicami i miny dorosłych słuchających doniesień z większego świata mąciły mi trochę radość grudnia 1981 roku.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *