Kaprys odludka :)


Wróciłam już ze swojego dorocznego celebrowania wolności w górach. Tę wolność czuję przede wszystkim w nogach. Co innego nabijać kilometry, spacerując po złotoryjskich bezdrożach z psem, a co innego przemierzając górskie dukty. W górach każdy pokonany kilometr powinno liczyć się podwójnie. Szczególnie te dreptane po śniegu i w zamieci.
Dla mnie góry są do chodzenia. Wchodzenia i schodzenia. Nie kręcą mnie żadne narty czy inne deski. Tylko nogi i buty bez doczepki. W moim przekonaniu buty mogą być tylko wyższe, ale nie dłuższe. Mam za sobą narciarskie epizody. Pamiętam swoje żółte Regle 18, na których pomykałam z babcinych pagórków. Ale wtedy dziecięca wyobraźnia nie podsuwała mi obrazów połamanych nóg czy wybitych zębów ewentualnie o drzewo rozwalonej głowy. Jedyne narty, na jakie moja odwaga teraz pozwala, to biegówki, ale tylko po płaskim terenie. Każda najmniejsza górka napawa mnie odrazą, bo od razu, przed nią na wszelki wypadek przybieram pozycję horyzontalną, co by niżej jeszcze nie upaść .
Dlatego narty mnie nie kręcą i bez zazdrości patrzę na stoki, wyciągi, kolejki i rzecz jasna narciarzy. Wolę chodzić. Łatwiej wtedy wyciągnąć z plecaka aparat, zawrócić, iść pod prąd czy na boki, bez ryzyka, że kogoś staranuję, gdyż akurat chodzących turystów w górach jest jak na lekarstwo. I dobrze, bo tłoku też nie planuję podczas swojej celebracji wolności w górach. Taki kaprys odludka .

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *