Być jak Indiana Jones

DSCF7602

I jeszcze dwa teksty o archeologach, dla których nasza okolica kryje wiele niespodzianek.

Tajemnice kryje ziemia

 51 kopia

Wartość ziemi złotoryjskiej jest znana nie tylko jej rdzennym mieszkańcom, ale jak się okazuje, również ludziom z innych części kraju. Uzmysłowiłam to sobie ostatnio, gdy miałam okazję spotkać się ze studentami II i III roku Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy przyjechali w nasze strony specjalnie dla sędziszowskich ruin. Grupa młodych archeologów in spe z ich opiekunką Agatą Sztyber z Instytutu Archeologii Wczesnego Średniowiecza dwa tygodnie zajmowali się poszukiwaniami śladów dawnego kościoła św. Katarzyny na sędziszowskim wzgórzu. Kiedy jeszcze miesiąc wcześniej fotografowałam malowniczą narożną kamienną ścianę, stojącą w polu przy drodze do Sokołowca, nie sadziłam, że to miejsce kryje jakieś tajemnice. O ich istnieniu miałam okazję naocznie się przekonać, towarzysząc studentom podczas ich praktyki.

Ostatnie tygodnie sierpnia rozpieszczały nas pięknym słońcem, w sam raz do plażowania, a młodzi ludzie z łopatami i kilofami w rękach przeklinali żar lejący sie z nieba. Nie dziwię się. Ja tylko obserwowałam ich poczynania, a i tak ubranie kleiło mi się do ciała. Opiekunka praktyki zleciła studentom przekopanie dość obszernej przestrzeni, która miała odkryć zarys dawnej świątyni. Prace szły mozolnie nie tylko dlatego, że ponad połowa grupy była płci niewieściej, zatem z definicji słabszej, ale przede wszystkim dlatego, że po wykopaniu trzydziestocentymetrowego dołu młodzi archeolodzy natrafili na litą skałę. Najszybciej zniechęcili sie panowie, dziewczyny wtedy, z uporem godnym opisania, chwyciły za kilofy, i nie mogąc iść w głąb, poszerzały przestrzeń stanowiska. Opiekunka praktyki cały czas miała nadzieję, że nie tylko określi zasięg budowli, ale jeszcze przy okazji odnajdzie stare cmentarzysko. Argumentowała to logicznie, skoro był tu kościół, to zwykle wokół świątyni budowano cmentarze, w Sędziszowie nie powinno być inaczej. Pierwsze kości, na jakie natrafili studenci, niestety należały do zwierzęcia. Skąd wiedzieli, że nie są to ludzkie szczątki? Studiując archeologię, trzeba też zgłębiać tajniki anatomii, aby w takim, jak opisany, przypadku nie wyciągnąć pochopnych wniosków. Dowiedziałam się też, że archeolog po znalezieniu ludzkich kości i tak jeszcze dla pewności przekazuje je antropologom, aby oni mogli określić czas śmierci właściciela szczątków, jego wiek, oraz przebyte choroby.

Istnienie kości na terenie należącym do świątyni może wskazywać, że wcześniej było tu miejsce oprawiania i spożywania  zwierząt. Tym bardziej, że kości te zostały znalezione na wypalonej ziemi (ślad po palenisku) i przysypanej później kamieniami. One też noszą ślady ingerencji ognia. To również ważna informacja dla badaczy, choć nie takiej oczekiwali studenci. Po specjalistycznych badaniach kości dowiedzą się, z jakiego czasu pochodzi palenisko. Oprócz zwierzęcych szczątków archeolodzy natrafili na skorupy glinianych naczyń, co dowodzi aktywności ludzkiej na badanym terenie. Ciągle jednak kopiący mieli problem z odnalezieniem fundamentów kościoła. Dlaczego świątynia przetrwała w tak szczątkowym stanie? Dlaczego tak mało śladów przetrwało do naszych czasów? Pani Agata sugeruje, że trzynastowieczna świątynia była budowana w trudnych warunkach terenowych, na litej skale. Elementy konstrukcji wmontowywane były w naturalne podłoże, dlatego nie widać teraz, zwykle ładnie przebiegającej, granicy między powierzchnią a fundamentami. Na sędziszowskim wzgórzu prosto nie jest. Może dlatego, że kiedy lokalna społeczność w średniowieczu otrzymała nakaz wzniesienia świątyni, korzystała z taniego budulca, którego w okolicy było pod dostatkiem. Nie był to kamień wyszukany, choć łatwy w obróbce. Jednak brak doświadczenia budujących i kwestie ekonomiczne sprawiły, że świątynia łatwo uległa destrukcji. Na pewno ostateczny kres jej istnienia przyniosły wojny husyckie.

Po wielu dniach kopania studenci gromadzą już coraz więcej informacji i są w stanie określić, gdzie była nawa kościoła, widzą też zarys prezbiterium. Co więcej, są pewni istnienia absydy, zamykającej część ołtarzową budowli. Na razie nie potrafią określić kształtu prezbiterium i absydy. Jeszcze więcej trudności mają z wyznaczeniem granic kościoła od północy.

 

W przedostatni dzień praktyki w sukurs studentom przyszła pogoda. Padający całą noc intensywny deszcz odsłonił brakujący element zarysu świątyni. To, czego nie mogły dokonać ludzkie mięśnie, zrobiła natura. Studentom zostało sporządzenie rysunków i opisów. Jednak cmentarz wciąż pozostał nieodkryty. Namiastką średniowiecznego cmentarza okazał się grobowiec z przełomu XIX i XX wieku, na jaki z pomocą mieszkańców wsi natrafili studenci. Niespełna pół kilometra od stanowiska archeologicznego, wśród pól i zarośli, znaleźli zniszczone mauzoleum, w którym spoczywały szczątki możnych mieszkańców Sędziszowy. Słowa „spoczywały” użyłam na wyrost, ponieważ trumny i kości porozrzucane były po całym grobowcu. Prawdopodobnie poszukiwacze skarbów mieli nadzieję odnaleźć w mauzoleum kosztowności i dokonali totalnej destrukcji znajdujących się tam sarkofagów. Studenci poskładali deski trumien, ułożyli wszystkie kości do jednej skrzynki i w ten sposób zawstydzili mieszkańców Sędziszowej, którzy, co widziałam na własne oczy, uczynili sobie z miejsca naznaczonego majestatem śmierci teren piknikowy. Świeże ślady po ognisku, napisy na ścianach grobowca czy nakrętki po napojach, dobitnie świadczą o tym, czym dla niektórych ludzi jest szacunek do zmarłych. Nieważne, że ci zmarli byli innej narodowości. Czy naprawdę trzeba, by do wsi przyjechali studenci archeologii z Krakowa, aby ktoś zainteresował się zapodzianym wśród pól grobowcem? Czy trzeba mieć historyczną pasję, by przywrócić ład w miejscu ostatecznego spoczynku?

 

Pod koniec sierpnia praktyki studenckie na wzgórzu dobiegły końca. Po udokumentowaniu  prac na stanowisku, czekała młodych archeologów znowu fizyczna praca – zakopanie tego, co tak mozolnie odkrywali. Kiedy za rok znowu tu przyjadą, nie będą ponownie odsłaniać terenu tegorocznych eksploracji. Rozpoczną wykopy na niezbadanym jeszcze obszarze i może wtedy znajdą odpowiedzi na pytania, które pojawiły się podczas tego sondażowego wykopaliska. 

Iwona Pawłowska

 

Autorka serdecznie dziękuje właścicielce gospodarstwa agroturystycznego „U Groszków” za zapewnienie miłej atmosfery spotkań ze studentami i ich opiekunką.

 

Być jak Indiana Jones

DSCF7600

W samym centrum Chojnowa powstaje market. Jednak zanim na teren budowy wkroczyły ekipy budowlane, w pocie czoła i trzydziestostopniowym upale uwija się Mariusz Łesiuk. Jego sprzęt to haczka, łata, metrówki i jeszcze kilka innych przyrządów, których nazw nie pomnę. Mariusz nie jest budowlańcem ani geodetą, lecz archeologiem. Co robi archeolog w takim miejscu? Każdy teren leżący w obrębie starego miasta, na dawnych przedmieściach powinien być, w przypadku prac budowlanych, zbadany przez archeologów. Konserwator zabytków ma w swoich dokumentach naniesione stanowiska, które powinny być zbadane przez archeologów. Zawsze jest przecież taka możliwość, że żyjący przed wiekami w miastach ludzie zostawili po sobie ślad bytności, głęboko zakopany w ziemi. Obowiązkiem Mariusza jest sprawdzenie, czy teren budowy nie kryje w sobie pamiątek, które rzucą światło na przeszłość tego miasta.

Kiedy spotykamy się z archeologiem, jest właśnie na tropie śladów dawnych piwnic. Może barokowych, może renesansowych, to jeszcze trzeba ustalić. To, co widzę, podążając za wzrokiem i palcem Mariusza, w żaden sposób nie kojarzy mi się z piwnicami. W głębokim, prawie dwumetrowym wykopie widać różne smugi, układające się poziomo w ziemi. I tyle. Jak wyjaśnia fachowiec, są to profile pozostałości stojących tu niegdyś budynków. Z różnie ułożonych kolorów gruntu można wywnioskować charakter miejsca i czas wkopywania się w ziemię. Archeologia ma wiele wspólnego z geologią. Trzeba umieć rozróżnić, czy dana warstwa ziemi ma charakter naturalny, np. występuje w niej materiał naniesiony przez rzekę, czy też są to ślady działalności człowieka. Jeśli barwa nie jest jednolita, a poza tym widać kolor charakterystyczny dla budulca: cegieł czy kamienia oraz resztki zaprawy, jasne jest, że stały tu kiedyś domy. A skoro były domy, to powinny być też inne ślady ludzkiej bytności. Człowiek jest takim stworzeniem, które kumuluje śmieci, a one są niedyskretnym świadkiem oraz dowodem naszego trybu życia. Archeolog, wkraczając na przydzielony mu teren, dokonuje stopniowej odkrywki (czasem za pomocą ciężkiego sprzętu, czasem z łopatą w ręku), wchodząc coraz głębiej w ziemię  dokumentuje każdą warstwę. To tak, jakby ściągać od góry kolejne warstwy tortu i opisywać, co się pod nimi kryje.

Mariusz właśnie skrupulatnie przeszukuje przestrzeń w poszukiwaniu… No właśnie, czego konkretnie szuka? Tego nie wiadomo. Zwykle jest to niespodzianka. Czasem nie znajdzie niczego, ale teren musi być zlustrowany i opisany. Dlatego archeolog już w wykopie mierzy poziom, na którym zaznacza się zarys kolorowych smug. Za pomocą geodezyjnych przyrządów określa precyzyjnie głębokość piwnic. Wszystko przenosi na kartki bloku milimetrowego. Szkic, który w tych warunkach powstaje, potem już na spokojnie zostanie przeniesiony do komputera. Dlaczego nie od razu? W pyle czy błocie wykopów żaden laptop nie miałby długiego życia. Dlatego zaawansowana technika przydaje się dopiero podczas sporządzania oficjalnych raportów, jakie Mariusz składa później konserwatorowi zabytków. I tu ciekawostka: laikowi wydaje się, że najważniejsze dla archeologa jest znalezisko, które potem oddaje do muzeum. Nieprawda, najistotniejsze jest udokumentowanie wykopaliska. Przecież to, co w danym momencie jest eksplorowane, ulegnie destrukcji. Zostaną za to opisy, z których tworzy się historię.

Ślad piwnic znalezionych na terenie budowy został naruszony przez późniejsze wkopy. Glina przemieszana z kawałkami cegły oznacza to, że budowano tu nie tylko w baroku, ale też w czasach nam bliższych. Mariusz pokazuje liczne skorupy naczyń. Te bardziej kruche, które łamią się w palcach, pochodzą sprzed wielu wieków. Te twardsze z glazurą i niebieskimi wzorami, to pewnie ślady ludzkiej egzystencji z przełomu XIX i XX wieku. W średniowieczu garncarze nie znali takiej technologii wypalania gliny, jaka umożliwiałaby utwardzenie naczynia w stopniu, który osiągnięto współcześnie. Stąd te różnice w twardości skorup pochodzących z różnych epok. Starszą ceramikę poznaje się nie tylko po stopniu twardości, ale również po charakterystycznych ornamentach i tzw. wylewach czy okapach w górnej części naczynia.

Z ciekawością przyglądamy się kawałkom gliny i próbujemy poskładać z nich jakieś naczynie. Wymaga to i szczęścia i cierpliwości tak, jak układanie puzzli. Mariusz przygląda się nam z rozbawieniem. On takie znaleziska ma prawie na co dzień, a dla nas to okazja rzadka obcowania z tak namacalną przeszłością. Późnośredniowieczną, jak się okazuje, gdyż sposób zdobienia naczynia jest typowy dla wytworów garncarskich z tamtych czasów.

Żeby wyciągać konstruktywne wnioski z archeologicznych znalezisk, trzeba mieć na uwadze, miejsce, w którym konkretny historyczny element występuje. Jeśli ktoś przyniesie archeologowi tzw. fant, który gdzieś znalazł, dla naukowca nie będzie to miało dużego znaczenia. Dlatego też archeologom cierpnie skóra na myśl o poszukiwaczach skarbów uzbrojonych w wykrywacze metalu, którzy przekopują okolice, zostawiając po sobie spustoszenie. Czy robią to z pasji zbieractwa, czy też kierują nimi iście komercyjne pobudki, i tak nie znajdują zrozumienia wśród naukowców.

Najlepiej jest, gdy archeolog sam wykopie z ziemi eksponat, ponieważ dla naukowca ważny jest kontekst, czyli miejsce występowania znaleziska. Optymalnie byłoby, gdyby miejsce archeologicznej eksploracji było niepoddane współczesnej ludzkiej ingerencji. W miejscu, w którym obecnie pracuje Mariusz, stare cegły wymieszane są z bolesławiecką kamionką, więc trudno jest ustalić jednoznacznie czas zabudowy przestrzeni. To zamieszanie prawdopodobnie jest efektem powojennych prac porządkowych.

Zaraz za ogrodzeniem placu budowy, który eksploruje Mariusz, jest teren dawnego ewangelickiego cmentarza. Dla archeologa poszukiwania na takim obszarze to byłaby nie lada gratka. Jednak on nie ma teraz szansy badań na interesującej go przestrzeni, ponieważ nie są tam prowadzone prace budowlane, naruszające podłoże. Archeolog musi czekać, aż kiedyś ktoś zechce postawić tam budynek, albo konserwator zabytków przyzna finanse i zleci poszukiwania na tym obszarze. Archeolodzy działają w granicach wyznaczonych przez projekt budowlany i są finansowani przez inwestora. Niestety, jak mówi Mariusz; archeologia jest dotknięta przez wolnorynkowość. Nawet jeśli badacz znalazłby eksponaty na analizowanym obszarze i ich położenie wskazywałoby na konieczność poszerzenia pola poszukiwań, nie może wyjść poza granice, należące do inwestora. Nikt mu na to teraz prawdopodobnie nie da pozwolenia, a już na pewno pieniędzy. Owszem, Mariusz mógłby postarać się o zgodę konserwatora, ale jeśli trzeba kopać głęboko, to powinien mieć więcej czasu, a to kosztuje, musiałby zatrudnić więcej ludzi, to też kosztuje.

Często obwinia się archeologów o spowalnianie prac budowlanych. Mówi się: tu już można by wylewać fundamenty, a oni się grzebią w wykopach i czyszczą pędzelkami jakieś skorupy. Nie jest to jednak prawda. W prawie istnieje zapis o wyprzedzających badaniach archeologicznych, kiedy istnieje podejrzenie, że teren kryje tajemnice przeszłości. Takie badania muszą być już ujęte na etapie projektowania inwestycji. Architekt-projektant, wiedząc o stanowisku archeologicznym, powinien uprzedzić inwestora o konieczności zarezerwowania czasu na poszukiwania archeologiczne. Wtedy nie ma niespodzianek. Wszyscy wiedzą, co i jak przebiega. Obowiązkiem archeologa jest zmieścić się w zapisanym czasie badań.

Mało kto wie, że obywatel ma obowiązek powiadomić służby konserwatorskie o samowolnych wykopach pod budowę na terenie objętym nadzorem konserwatorskim, czyli np. na terenie starówki. Teraz, jeśli inwestor rozpocznie prace budowlane na terenie stanowisk archeologicznych, i nie wpuści archeologów na badania, może obawiać sie kary. W świetle prawa nawet warstwa gliny w wykopie jest substancją zabytkową, ponieważ może być dowodem dawnej bytności człowieka. Mariusz twierdzi, że świadomość społeczeństwa na temat zabytków leżących w ziemi i prawa ich ochrony, jest nikła. Winę za to ponoszą także sami archeolodzy, którzy nie informują szerzej społeczeństwa o swoich badaniach, ich celowości i efektach wykopalisk. Winne są też pewne zapisy prawne, mówiące o konieczności ponoszenia przez inwestora kosztów badań archeologicznych. Na zdrowy rozum przecież zabytki, i te na powierzchni, i te leżące w ziemi, należą do państwa, a inwestor płaci za ich wykopanie i zbadanie, choć sam z tego nic nie ma. Obecnie coś jednak drgnęło w przepisach i istnieje szansa, że państwo będzie zwracać koszty prac archeologicznych, poniesione przez inwestora, jeśli ich suma przekroczy 2% całej inwestycji.

Mariusz zauważa, że teraz coraz rzadziej budujący mają szansę ominąć prawo, związane w ochroną zabytków, ponieważ sami archeolodzy na to nie pozwalają. Wielu z nich ma swoje firmy, które funkcjonują właśnie na zlecenie inwestorów. W interesie, również ekonomicznym, nie tylko naukowym archeologa jest poszukiwanie miejsc, gdzie coś się dzieje w ziemi, a teren jednocześnie jest oznaczony jako stanowisko archeologiczne. Nic dziwnego, że inwestorzy nie przepadają za archeologami, podobnie jak za ekologami. Ale to już inna historia.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *