
Zastanawiam się, na jak długo starczy nam poczucia humoru, by śmiać się z nowej sytuacji, kreatywności w wymyślaniu zajęć dla znudzonych dzieciaków czy zwykłej cierpliwości.
Nie mówiąc już o zapasach papieru toaletowego, kurczakowych piersiach czy płynach do dezynfekcji wewnętrznej. Bo tych do zewnętrznej jeszcze Orlen nie oferuje.
Mam obawy, że jeszcze parę dni a mieszkania staną dla nas za ciasne a na dodatek tak wysprzątane, że sami staniemy się dla nich największym zagrożeniem epidemiologicznym. Z nudów zaczniemy albo sobie skakać do oczu, albo – w optymistycznym wariancie – odkrywać się na nowo. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej nie wywiozą nas na oddział zakaźny – “Ludzie!!! Dochtory jadą!!!”
Ja już po wyjściu do ogrodu (błogosławiona przestrzeń) prewencyjnie mierzę sobie temperaturę i instruuje Męża, co by w razie W nie wiózł mnie na SOR 😉. Wiedziałam, że prędzej czy później zwariuję, ale żeby tak szybko… 😉.