Złapani w sieć

Wysłuchałam ostatnio w radiu ciekawego materiału o kolejnych generacjach. Wynikało z niego, że – i z powodów zawodowych, i osobistych – najczęściej mam do czynienia z pokoleniem Z, do którego należą nie tylko moi obecni uczniowie, ale również młodszy syn. Starszy nie mieści się w tych ramach i jego pokolenie oznaczone jest ypsylonem. Sama należę do generacji X. Cytując za siostrą Wiki: „Pokolenie ludzi urodzonych w drugiej połowie XX w., którzy nie wiedzą, dokąd mają zmierzać, społeczeństwo zagubione w chaosie współczesności, wykreowanych przez modę wzorców, szukające odpowiedzi na trudne pytania i sensu własnej egzystencji. Symbol X oznaczać ma niewiadomą”. Mało budująca definicja i powiem szczerze, że to „zagubienie w chaosie współczesności” jest mocno przesadzone, a „szukanie sensu własnej egzystencji” – przereklamowane.

W stosunku do pokolenia Z, zwanego też generacją C od connect (podłączeni do sieci) nie odczuwam kompleksów. Co więcej, mam wrażenie, że oni mają gorzej, choć pewnie uważają inaczej. Co prawda dorastałam w czasach dwóch programów TV, magnetofonów szpulowych, później kasetowych, maszyn do pisania i samochodów na benzynę z ołowiem. Z płytą CD spotkałam się po raz pierwszy na studiach, podobnie jak z kserokopiarką i pecetem. Mimo to przyswoiłam sobie ich obsługę, podobnie jak wiele innych nowinek technologicznych. Weszłam gładko w świat mediów społecznościowych, umiem prowadzić telekonferencje, obsługiwać komunikatory i bawić się grafiką komputerową. Jak na moje 50 lat to uważam, że i tak daję radę w tym świecie zaplatanym w sieć. Owszem – mogłabym znać lepiej języki obce, ale wiem, że raczej z powodów sentymentalnych na emigrację się nie udam, więc może mój kulawy niemiecki, rosyjski i kilkadziesiąt słów po włosku oraz znajomość kilkunastu formułek po łacinie wraz ze składnią ACI wystarczą mi do końca życia. Dopóki starczy mi sił i szarych komórek będę szła z duchem czasu, bo wiem, że wystarczy chwila zagapienia i już wykopie się przepaść między mną a tymi, których uczę, lub uczyć próbuję. Muszę być czujna 😉

Ale choć ścigam to pokolenie Z, to mam poczucie, że i tak w pewien sposób jestem w lepszej sytuacji, bo jak mogę korzystać z tego, co jest ich codziennością, ale oni z tego, co ja doświadczyłam, nie będą.Jestem bogatsza od nich o smak mleka prosto od krowy, chleba ze śmietaną i cukrem, o vibovit zlizywany wprost z dłoni, oranżadę z bąbelkami lub tę w woreczku, o zapach mydła Zielone jabłuszko i chińskiej gumki do mazania, o doświadczenie przykładania języka do blaszek baterii, o granie w klasy czy w gumę. O kolekcjonowanie znaczków pocztowych i widokówek.Jestem z pokolenia, które sprawdzało wiedzę w encyklopediach i słownikach – wcześniej wystanych w kolejkach. Z pokolenia, które umiało zrobić ściągę na klasówkę, pisząc maczkiem na miniaturowych karteluszkach, które mieściły się w długopisie. Zresztą i tak nieprzydatne, bo samo pisanie ściąg było niezłym treningiem umysłu. Jestem z tej generacji ludzi, dla których wstydem było nie czytać, szczytem obciachu nie znać Poświatowskiej, Stachury, Hłaski, Hemingwaya, Bułhakowa i Wysockiego.Trochę mi żal tych Zetek, że żyją w świecie chaosu, bombardowani pikselami i decybelami, w nieustannym czuwaniu między trzema ekranami. Zatruci niebieskim światłem. Złapani w sieć.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *