Minął rok

Minął rok od kiedy do kraju zawitał nieproszony covid. Niedługo będziemy obchodzić, mam nadzieję, że niehucznie, rocznicę lockdownu i pierwszego przejścia na naukę zdalną – totalnego eksperymentu społecznego. Wszyscy wiemy, jak trudny to był czas dla nas. Dla wszystkich, nawet dla koronasceptyków, bo kiedy upadł ich koronny argument w postaci ironicznego pytania: „Czy znasz kogoś, kto był chory na covid?”, musieli nieustannie poszukiwać dowodów na nieistnienie pandemii.

Byłabym naprawdę szczęśliwa, gdyby mieli rację, gdyby to wszystko okazało się mistyfikacją, a ci, co umarli, jak aktorzy w finale sztuki wstali i z gwiazdorskim uśmiechem ukłonili się publiczności. Bardzo bym chciała, żeby tak było, ale cóż…tym razem to nie teatr. A śmierć jest, wbrew naszym oczekiwaniom, nieodwracalnym zjawiskiem. Nie sądziłam, że to tyle wszystko będzie trwać. Naiwnie wierzyłam, że dwa miesiące i będzie po wszystkim. Patrzyłam na Chiny, jak tak szybko poradzili sobie z tym całym bałaganem, który narobili i żyłam nadzieją, że tak będzie u nas. Ale nie wszyscy są Chińczykami, nie wszyscy bez dyskusji poddają się reżimowi. A tym bardziej my, Polacy, potomkowie sarmackiej szlachty i zbuntowanych chłopów z Galicji 😉

Pamiętam, jak na początku pandemii żyliśmy wspólnotową jednością, która zdarza nam się raz na kilka dekad, zwykle po narodowych dramatach: powodzi tysiąclecia, śmierci papieża – Polaka, katastrofie smoleńskiej. Przez tydzień mamy łzy w oczach i odruchy solidarnościowe. Potem szybko wracamy do normy i skaczemy sobie do oczu – ot, taka dyscyplina narodowa.

Ktoś rok temu powiedział, że pandemia nas zmieni, że już nic nie będzie takie samo. Że wreszcie będziemy lepsi, docenimy to, co mamy. Wtedy stwierdziłam, że to bzdura. Nic nie będzie lepsze, choć wiele się zmieni, to akurat fakt. Dziś wiem, że pandemia nauczyła mnie chodzić na płaskim obcasie. Nauczyła mnie, że kilkadziesiąt sukienek w szafie zupełnie nie ma znaczenia w momencie, kiedy wystarczą 3 pary legginsów i tyle samo swetrów. Że dres może być strojem do pracy. Nauczyła mnie siedzieć w domu i w kategoriach luksusu traktować spotkanie z rodziną lub znajomymi. Udowodniła, że partnerem do rozmowy może być kot, co więcej – dialog z nim może być bardziej ekscytujący i dynamiczny niż lekcja on-line.Dziś obserwuję już bez większych emocji rozkręcającą się 3 falę epidemii i co dzień raportowane liczby zakażonych lub zmarłych. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić. Nawet do maseczki na twarzy, dzięki której mówimy: „dzień doby” zupełnie nieznajomym, myląc ich z innymi ludźmi, albo nie poznając tych, których akurat znamy. Obawiam się, że kiedy wrócę już normalnie do pracy, trudno mi będzie rozpoznać uczniów bez ich charakterystycznych profilówek, które zastępują ich twarze na monitorze mojego komputera. Ostatnio miałam okazję spotkać się z kilkorgiem w szkole i stwierdziłam, że bardzo się zmienili przez te kilka miesięcy. Dorośli. Tak jakby zaocznie, bez mojego udziału.

A oni pewnie pomyśleli: „Ale ona się postarzała”. I tu akurat zapewne mieli rację. Bo pandemia zabrała nam już rok. Tego nie da się nadrobić. Szczególnie w pewnym wieku. Wypada tylko wyciągnąć z niej jakieś wnioski

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *