Glinianki

Wczoraj, będąc na miejskim festynie nad tzw. oczkiem, z nostalgią wspominałam to miejsce z czasów, gdy jeszcze chodziłam do podstawówki. Dziś to jeden z miejskich terenów rekreacyjnych, zagospodarowany i wyposażony we właściwą takim miejscom infrastrukturę. Przed czterdziestoma laty z okładem przestrzeń była zupełnie inna, nie było osiedla domków, a dziko rosnące trawy i sitowie okalały jeziorko, które wszyscy nazywali gliniankami.

Latem chodziłam tam z rodzicami i taplałam się w błotnistej wodzie, uważając – zgodnie z obietnicą daną mamie – na grząskie dno, które było dość zdradliwe i na pijawki, bo czego jak czego, ale tego brzydziłam się bardziej niż myszy czy szczurów, a te w rankingu obrzydliwości plasują się na samym szczycie. Oczywiście jeśli chodzi o faunę.

Glinianki były miejscem spotkań towarzyskich i pikników. Blisko, tanio i dziko. Mnie, jako dziecku wsią podszytemu, bardzo to odpowiadało. Tym bardziej, że bajoro przypominało mi staw u babci, po którym pływały kaczki, a i ja nie raz brodziłam w nim w babcinych za wielkich gumowcach, ryzykując, ze zostaną wciągnięte w muł. Co zresztą nie raz się zdarzało 😉

Zimą, gdy przyszedł tęgi mróz, złotoryjskie glinianki pokrywały się grubym(?) lodem i wtedy na wuefie nauczycielka zabierała nas na łyżwy. To tam się nauczyłam jeździć po lodzie. Dziś żaden wuefista pewnie by nie wpadł na taki pomysł, ale wtedy i rodzice i nauczyciele mieli większą fantazję 🙂

Aż dziwne, że tylu z nas, dzieciaków dożyło pełnoletności 😉

Dziś glinianki nie są gliniankami a Zielonym Oczkiem. Wokół wyrosły domy, przestrzeń poddała się cywilizacji, naturę ugrzeczniono, nie ma sitowia, wyrosły nowe drzewa, ale kiedy patrzę na to miejsce, wciąż jeszcze czuję zapach mułu na swojej skórze 🙂

.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *