Po Podlasiu

Kto mnie zna, to wie, jak jestem krytycznie nastawiona do dalekich podróży. Dlatego urlopy i weekendy spędzam jak najbliżej domu. O wycieczkach lotniczych nawet nie myślę, bo na pokład samolotu musiałabym być wniesiona w stanie głębokiej narkozy. Podobnie z podróżami morskimi. Uważam, że człowiek to stworzenie lądowe i tego się trzymam, planując urlop. W tym roku zaszalałam i dałam się ponieść fantazji, bo ruszyłam na podbój Podlasia 🙂

Było to pomysł dość niefrasobliwy – nie przewidziałam, że dla półwiecznego człowieka 8 godzin (w tym czasie doleciałabym do Ameryki, gdybym – rzecz jasna – latała) w autokarowym fotelu może być trudne do zniesienia a konieczne do odchorowania 😉

Ale czego się nie robi dla wrażeń 🙂

A tych na Podlasiu nie brakowało, nawet gdy z powodu łykanych antybiotyków nie można się stymulować „Duchem Podlasia” czy „Kopnięciem Łosia”.

Podlasie to nie tylko zielone płuca Polski, ale prawdziwy tygiel kulturowy i religijny. Mnie, humanistce takie klimaty bardzo pasują, więc kolekcjonowałam obrazy i fakty, które dla Dolnoślązaczki mogą wydawać się egzotyczne. Pierwszy zachwycił mnie Tykocin. To niespełna dwutysięczne miasteczko znałam tylko z nazwy, z literatury i podręcznika do historii. Kojarzyłam je z Radziwiłłami: nieszczęśliwą Barbarą i zdrajcą Januszem. Dziś wiem, że to również plan z kilku filmów, między innymi „U Pana Boga…”, gdzie grał tykociński most i restauracja „U Struzikowej”. Tykocin ma też mroczną przeszłość wojenną, bo to między innymi tu w 1941 roku doszło do pogromu Żydów, którzy stanowili co najmniej połowę mieszkańców miasta. Została po nich synagoga, która dziś jest muzeum kultury judaistycznej. Niedaleko synagogi, oddzielony brukowanym placem targowym, stoi dostojny, barokowy kościół św. Trójcy. A tuż za nim okazałe bocianie gniazdo, co nadaje dość sielski klimat miasteczku. Nota bene zagęszczenie bocianów na Podlasiu jest bardzo podobne do zagęszczenia ludności. I o ile pierwsze gniazda robią wrażenie, to kolejne traktuje się jako element stały wyposażenia przestrzeni

Tykocin

Bocian w gnieździe, bocian w locie, bocian na łące, bocian przy szosie, bocian na słupie…. Takie klimaty!A wracając do Radziwiłłów – ich zrujnowaną siedzibę ogromnym nakładem sił i środków remontuje prywatny właściciel i na przekór planom decydentów, by uczynić z tego trwałą ruinę, przywraca obiekt do życia. Na dziedzińcu funkcjonuje dziś restauracja a w nowo remontowanym skrzydle hotel. Podlasie może nie jest tak bogate w pałace i zamki jak Dolny Śląsk, ale też może zachwycić architekturą. Między innymi kolejną perełką baroku – pałacem Branickich w Białymstoku. To następne po Tykocinie miejsce na trasie mojej podróży. Niestety, pałac oglądałam z zewnątrz, dziś mieści się w nim uczelnia wyższa, ale teren wokół gmachu jest ogólnodostępny. Niesamowite wrażenie robi wypielęgnowany ogród w stylu francuskim z drewnianą altaną i wieloma wolnostojącymi rzeźbami. Można tu zobaczyć alegorie wszystkich znaków zodiaku. Kiedyś za ogrodem był jeszcze zwierzyniec. A propos zwierząt – Wrocław ma swoje krasnale, a Białystok niedźwiadki, tak zwane WidziMisie. I jeszcze jedna ciekawostka – w Białymstoku jest pierwszy Hotel Gołębiewski, nie tak okazały jak te w Mikołajkach czy Karpaczu, ale chyba największy w mieście i położony bardzo blisko pałacu Branickich. Kiedy podróżuje się po Podlasiu, trudno przeoczyć prawosławne cerkwie. Ich charakterystyczne kopuły zwieńczone prawosławnym krzyżem można spotkać prawie w każdej miejscowości. Mnie udało się zwiedzić kilka. Najpiękniejszą chyba zobaczyłam w Supraślu. Supraśl to tez niewielkie miasteczko i podobnie jak Tykocin – plan filmowy trylogii Bromskiego. W miasteczku, niegdyś włókienniczym stoją rzędem wzdłuż brukowanej kocimi łbami ulicy drewniane domy tkaczy. To tą ulicą przechadzała się powabna córka komendanta 🙂

W Supraślu stoi też eklektyczny pałac Buchholzów. Skojarzenia z „Ziemią Obiecaną” jak najbardziej słuszne – Buchholz był właścicielem fabryki włókienniczej, a pałac wybudował, by zaimponować swoim teściom.

A potem szybko umarł i zostawił żonę samą na tych metrażach. Dziś w pałacu mieści się szkoła plastyczna. Supraśl to, jak wspomniałam, miasto cerkwi, ale też muzeum Ikon. Jeśli kogoś interesują tajemnice prawosławia i sztuka pisania ikon, to koniecznie musi zobaczyć te miejsca. Mnie udało się zwiedzać cerkiew z mnichem, który był prawdziwą kopalnią wiedzy i na dodatek skutecznie umiał ją sprzedać, pilnując jednocześnie czy ktoś przypadkiem nie robi zdjęcia, tam, gdzie robić nie powinien. A…. i już wiem, że na prawosławnego księdza nie wolno mówić pop! Wiem też, że w prawosławiu nie ma uroczystości I komunii, a chrzest i bierzmowanie przyjmuje się równocześnie. W Supraślu miałam okazję posmakować podlaskiej kuchni, która słynie z ziemniaków. Z kartofli robi się: babkę ziemniaczana (pycha!), kartacze, kiszkę ziemniaczaną, zaguby (taka lazzania z ziemniakami 😉 i oczywiście bimber. Tego ostatniego nie skosztowałam z powodów wskazanych we wstępie 😉

Jak wspomniałam Podlasie to tygiel kulturowy, miesza się tu katolicyzm z prawosławiem, judaizmem i…islamem. Jak islam to Kruszyniany – kolejne miejsce na trasie mojej podróży. W Kruszynianach mieszkają Tatarzy. Dokładnie 8 tatarskich rodzin i mają swój meczet. Imamem jest kierowca autobusu z Białegostoku, a do wioski przyjeżdża raz na tydzień, w piątek, by odprawić modły. Tatarzy i inni wyznawcy islamu mają w Kruszynianch swój cmentarz, gdzie pochówek odbywa się zgodnie z dawnymi nakazami. Zmarłego grzebie się bez trumny z nogami na wschód, a miejsce, na którym leży okłada się kamieniami. Będąc w Kruszynianach, warto zobaczyć też tatarską jurtę i małe muzeum na zapleczu restauracji. I taka drobna uwaga, najlepiej nie używać internetu w komórce, bo rzut kamieniem już mamy Białoruś i można złapać sieć zza wschodniej granicy, a to trochę kosztuje 🙂

Kruszyniany

Część Podlasie to Kraina Otwartych Okiennic. Mowa o wsiach: Trześcianka i Soce. Uwagę zwracają wiejskie drewniane chałupy z efektownymi zdobieniami i rzecz oczywista – otwartymi okiennicami. Niektóre domy są pieczołowicie odrestaurowane, inne imitują dawne chałupy, a jeszcze inne, czekają na swój lepszy czas. O ile architektura cieszy oko, to ogrodzenia czasem psują efekt, bo zupełnie nie wpisują się w klimat betonową konstrukcją. W Trześciance oprócz chałup można zwiedzić zieloną cerkiew, a we wsi Soce prywatny skansen stworzony w jednym z obejść. Bilet kosztuje tyle „co łaska”.

Soce

Właścicielka – najstarsza starowinka we wsi jest bardzo wdzięczna za każdy grosz. Uwaga – na skraju wsi stoją ciekawe krzyże wotywne. Warto zobaczyć i dowiedzieć się o nich trochę więcej. Niedaleko wsi Soce na szlaku Otwartych Okiennic leżą Puchły z kolejną cerkwią, dla odmiany niebieską, wokół której rośnie lipa spełniająca życzenia.

Puchły

Jak już jest się na Podlasiu, to nie sposób ominąć Białowieżę. Zasadniczo jest to jedyna okazja, by spotkać się żubrem, łosiem, żubroniem czy też rysiem. Niestety, tylko w Zagrodzie Pokazowej, nie na wolności. W samej Białowieży polecam Muzeum Przyrodniczo-Leśne, gdzie zwiedzanie z przewodnikiem rozjaśnia umysł i otwiera oczy na faunę i florę puszczy. W Białowieży pojawiło się ostatnio kilka nowych knajpek z regionalnym jadłem. W jednej z nich skosztowałam kolejnych podlaskich rarytasów, czyli hreczeniaków (placki z kaszy gryczanej) z sosem opieńkowym a na deser marcinka. Marcinek to placek z naleśników i kwaśnej śmietany, ale smakuje lepiej niż mogłoby się z tego opisu wydawać 🙂

Hreczeniaki

Podróżując po Podlasiu, warto odwiedzić Świętą Górę Grabarkę. Jest to taka Jasna Góra dla wyznawców prawosławia. Na szczycie niewielkiego wzgórza stoi odbudowana po pożarze cerkiew (akurat kiedy tam byłam, odbywało się w niej nabożeństwo) a wokół niej znajdują się tysiące krzyży wotywnych, przyniesionych tu podczas uroczystych procesji i pielgrzymek. Są tu krzyże drewniane, kamienne, z napisami i bez…W tej masie symboli kryje się trudna do zrozumienia dla laika ufność w cud. Nawet najbardziej sceptyczni turyści idą jednak do źródełka, by zaczerpnąć cudownej wody mającej moc uzdrawiania. I ja tam byłam i piłam 🙂

Grabarka

Ostatnim punktem na trasie mojej podlaskiej wędrówki był Drohiczyn. To też niewielkie miasto, ale z okazałą katedrą, w której był papież Polak podczas jednej ze swoich pielgrzymek do kraju. Drohiczyn jest miastem nad Bugiem i z Góry Zamkowej można oglądać jego zakola i łachy. Myślę, że gdyby nie spotkanie z podchmielonymi kibicami Jagiellonii Białystok, wyjechałabym z tego miasta z lepszymi wrażeniami, ale przecież musi być jakaś łyżka dziegciu w beczce miodu 😉

Summa summarum namawiam was do wędrówki po Podlasiu, bo nie taki diabeł straszny, jak go malują. A drogi tam są jak masełko! I możemy im pozazdrościć tras rowerowych.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *