Podróż sentymentalna

45 kopia

W przeddzień Wszystkich Świętych, wyprzedzając jutrzejszy tłok na drogach i cmentarzach, korzystając z pięknej złotej jesieni, odwiedziłam moich zmarłych dziadków. Swoja podróż sentymentalną zaczęłam od babci Anieli, która leży na świerzawskim cmentarzu. Zawsze, kiedy stoję nad jej grobem, przypominam sobie ostatnie tygodnie, które spędziłyśmy razem, gdy czuwałam na zmianę z mamą i ciotką przy jej szpitalnym łóżku. To był czas, kiedy babcia momentami traciła poczucie rzeczywistości i nie rozpoznawała swoich bliskich. Wtedy opowiadałam jej, kim jestem i co razem przeżyłyśmy. Była dla mnie drugą mamą. Spędzałam u niej na wsi pod Wielisławką każdą wolną chwilę. Musiała być anielsko cierpliwa, skoro to znosiła. Raz tylko zdenerwowała się wyraźnie, kiedy w środku lata, podczas  żniw uporczywie domagałam się przyniesienia ze strychu ozdób choinkowych. Pamiętam, że efektem tego irracjonalnego uporu były klapsy na mój odwłok. Miałam wtedy 3 lata. Pamiętam również wyprawy na maliny do pobliskiego lasu. Nie cierpiałam tych chwil organicznie. Babcia zabierała ze sobą emaliowane wiadro i mnie. Wiedziałam, że dopóki nie uzbiera pełnego wiadra malin, nie mam co marzyć o powrocie do domu. Na szczęście wiedziała, gdzie iść, żeby to wiadro napełnić. Gorzej było ze mną. Zwykle wracałam pogryziona przez komary i wyglądałam jak negatyw muchomora. Pamiętam też, że chodziłam z Anielcią karmić świnie, kury, doić krowy, a potem piłam pyszne świeże mleko z pianką. Z tym mlekiem wiąże się zabawna historia. Kiedyś w przypływie dziecięcego kaprysu zażądałam mleka. Babcia tłumaczyła mi, że jest jeszcze niedojone. A ja na to: to ja chcę niedojone. Taka byłam i taka była moja Anielcia. Kiedy umarła, skończyła się moja belle epoque.

Dziadkowie ze strony ojca leżą na małym cmentarzu niedaleko Jawora. Ze wstydem muszę przyznać, że jako dziecko nie przepadałam za wizytami u nich. Mam wrażenie, że oni też nie czekali na mnie z otwartymi ramionami. Nic dziwnego. Pamiętam, że kiedy miałam 4 lata, rodzice zostawili mnie tam na dłużej. Chyba byłam niegrzeczna, skoro to zrobili :). Już pierwszy dzień okazał się koszmarem. Dla dziadków. Najpierw zażyczyłam sobie na śniadanie kaszkę, kiedy babcia Ola mi ją ugotowała i podała na talerzu, wtedy pomerdałam łyżką i orzekłam: ja chcę taką z żółtkiem. Więc babcia dodała żółtko i ponownie postawiła przede mną talerz. Wtedy pomerdałam trochę dłużej i stwierdziłam: wolę jajecznicę. Babcia cierpliwie usmażyła rzeczoną jajecznicę. Zadowolona postawiła przede mną i czekała na efekt. Niestety, nie doczekała się entuzjazmu z mojej strony, bo widząc jajecznicę, stwierdziłam, że wolę pierogi. Nie będę się tu nadmiernie rozpisywać, ale nadmienię, że pierogi też nie okazały się moją ulubioną potrawą, a kiedy przyjechali po mnie rodzice, dziadek Piotrek powiedział: zabierajcie mi ja stąd i więcej nie przywoźcie! Rodzice nie dotrzymali obietnicy i jeszcze nie raz dałam się we znaki dziadkom. Dziadek Piotrek umiał robić wino, hodował króliki i mówił do mnie dziołcha. Umarł w wieku 97 lat. Usnął i się nie obudził. Był człowiekiem, który do samego końca zachował trzeźwy umysł. Oglądał telewizję, czytał gazety i dyskutował zażarcie o polityce. Jeszcze kilka tygodni przed swoja śmiercią nakazał rodzinie w wyborach prezydenckich głosować na Kaczyńskiego. Wszystkie jego dzieci posłusznie oddały głosy, tylko mój tato się wyłamał, ale nie przyznał się do tego przed dziadkiem Piotrkiem :).

Teraz stojąc nad ich grobami, nie czuję smutku, tylko wzruszenie. Może własnie tak powinno być?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *