Jechałam dziś o świcie do Wrocławia po Męża i nadziwić się nie mogłam, jaki ten świat piękny. Czerwono-fioletowe łuny na wschodzie mogłyby być naturalną scenerią filmów Science Fiction. Tak właśnie wyobrażam sobie niebo na Marsie :). A trzymając się bardziej chrześcijańskiego systemu wartości, to miałam wrażenie, że podążam w stronę czeluści piekła :). Tylko ból mi towarzyszył nieukojony, że nigdzie nie mogłam sie zatrzymać, by te cuda uwiecznić. To są minusy autostrady bez pasa awaryjnego (niedawno usłyszałam określenie wyrób autostradopodobny) :).
Przekonałam dzisiaj naocznie, czym różni się państwowa tzw. służba zdrowia od niepublicznych ZOZ-ów. Klinika, którą dziś nawiedziłam, pod względem opieki i szacunku do pacjenta przypomina szpital w Leśnej Górze w czasach jego świetności. Nigdzie wcześniej nie widziałam, aby lekarz wkładał pacjentowi buty czy odprowadzał go do toalety. I co dziwne – godności przez to nie traci. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w lokalnym szpitalu. Tu należy się cieszyć, kiedy lekarz odpowie nam dzień dobry na nasze powitanie, albo gdy zaszczyci nas swoją uwagą podczas badania. A badanie na odległość lub badanie symultaniczne (kilku pacjentów za jednym zamachem) już widziałam w wykonaniu naszych medyków. Co więcej, stwierdzenie zgonu bez dotknięcia pacjenta też miałam niemiłą okazję zobaczyć. Noszę w sobie tylko nadzieję, że kiedy ja przestanę oddychać, to zanim wywiozą mnie do prosektorium, znajdzie się odpowiedzialny lekarz i sprawdzi, czy przypadkiem nie bije mi serce. Głupi byłoby się tak obudzić podczas sekcji zwłok 🙂