W piątkowy wieczór z racji niezazbytniej pogody, bynajmniej nie z lenistwa, rowerową przejażdżkę zamieniłam na samochodowy wypad w poszukiwaniu widoków. Bo ja już tak mam, że dzień bez zdjęcia zostawia u mnie niedosyt i poczucie straty czasu.
I kiedy tak sobie wracałam do domu w radiu zaczęła się Lista Przebojów Trójki.
Nie mam ostatnio okazji słuchać tej audycji, bo kultowa do niedawna Trójka przeszła Dobrą Zmianę, a ta zmiana nie jest dla mnie atrakcyjna. Eliminując z pola słyszenia PR3, jednocześnie wyeliminowałam z rozpędu Listę Niedźwieckiego.
To klasyczny ilustracja powiedzenia: Wylać dziecko z kąpielą 😉
Ale w piątkowy wieczór, kiedy tak sobie jechałam wśród widoków, miło było powrócić do Listy i do przeszłości, która z tą Lista się wiąże. Bo moja młodość, szczególnie ta licealna upływała przy radiu.
Słuchanie Listy i głosu Marka Niedźwieckiego to był rytuał sobotni (w latach 80. W ten dzień tygodnia były kolejne notowania). Zwykle przed godziną 20.00, czyli przed początkiem muzycznego maratonu parzyłam sobie mocną fusiastą herbatę (mama nazywała ja więzienną), zamykałam szczelnie drzwi pokoju, przygotowywałam magnetofon i włączałam radio.
Na początku miałam taki prymitywny sprzęt do nagrywania, czyli magnetofon szpulowy i podłączony do niego mikrofon. Nagrywanie przebojów było więc pracochłonne i wymagało skupienia oraz izolacji od hałasów niepożądanych, które zepsułyby cały efekt. Bywało, że taśma w takim magnetofonie plątała się lub zrywała i wtedy cała praca szła w diabły. Ale najczęściej udawało się nagrać to, co słuchacze Trójki uznawali za hity, a potem w tygodniu mogłam odsłuchiwać topowych „wykonów” (co za obrzydliwe słowo).
Po kilku latach za sprawą rodziców doczekałam się bardziej zaawansowanego sprzętu, czyli radiomagnetofonu Grundig. Tu już cała procedura była banalnie prosta. Wystarczyło przygotować czystą kasetę (już nie szpulę) i w odpowiednim czasie nacisnąć przycisk rec. Oczywiście warto było pamiętać, ile minut można nagrywać na jednej stronie kasety, by tuż przed końcem przełożyć ją na drugą stronę. Niestety, taśmy kasetowe też miały tę magiczną zdolność wplątywania się w urządzenie i wtedy potrzebny był ołówek, by z powrotem ponawijać tę niesforną taśmę, o ile nie miała wcześniej śmiałości się zerwać.
Słuchanie Listy było, jak widać, bardzo intensywne, ze wszech miar. Trwało to dwie godziny i oczywiście tuż przed końcem uwagę trzeba było zintensyfikować, bo wtedy to już był top topów i nie wolno było pominąć żadnego z hitów. Wiem, że byli też tacy, co notowali sobie wszystkie pozycje na liście i z tygodnia na tydzień porównywali je ze sobą. Dziś oczywiście wszystko można znaleźć w internecie, ale wtedy internetem byliśmy sami dla siebie.
Zastanawia mnie, czy obecna młodzież ma taką namiastkę Listy Niedźwieckiego i czy wiąże się z tym jakaś magia.
A tak jeszcze na koniec ciekawostka. Na początku lat 90. kiedy do obiegu weszły płyty CD, w większych miastach istniały punkty, gdzie można było za opłatą przenieść zapis z kaset na płytę. To był wówczas naprawdę dochodowy interes, bo ludzie mieli sentyment do tych nagrań i żal byłoby je stracić.
I na zupełny koniec pytanie konkursowe: Kto wie, jaką cykliczną audycję nadawała wówczas Trójka po Liście Przebojów?
Nagród nie przewiduję, ale z chęcią pogratuluję zwycięzcom 😀