Dziś Światowy Dzień Jabłka. Nie wiem, czy to święto radosne, czy smutne. W „Rozmowie Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” Śmierć tłumaczy uczonemu swoje pochodzenie:
„W ten czas się ja poczęła,
Gdy Ewa jabłko ruszyła,
Adamowi jebłka dała,
A ja w onem jebłku była.”
I choć Księga Rodzaju nie identyfikuje drzewa, z którego zerwany owoc przyczynił się do wygania z Raju, to właśnie utarło się, że tym zakazanym owocem było właśnie jabłko. Jeśli tak, to nic dziwnego, że niektórym czasami ono w gardle staje 🙂
W dzieciństwie niemal życie straciłam krztusząc się jabłkiem, wiele lat później tę tradycję podtrzymał – jako niemowlę – mój pierworodny (młodszy dławił się prozaicznie – parówką).
Czy znajdzie się taki, który nigdy nie zajadał się tartym jabłkiem. Która matka nie podbierała swojemu dziecku tej jabłkowej miazgi? Nawet jeśli pochodziła z przemysłowo wytworzonych papek Gerbera 😉.
Kto nie lubi szarlotki pachnącej cynamonem? Kto nie lubi kompotu z jabłek? Jabłkowych czipsów? Cydru?
Jabłka w każdej postaci towarzyszą nam przez cały rok, stąd wydają się takie prozaiczne, nie mają w sobie nic z egzotyki owocu kaki czy liczi, nawet jeśli w marketach eksponuje się je w stylu glamour czyli z połyskliwą, woskowaną skórką. Bo teraz jabłko musi wyglądać, by skusić. To nie może być żadna szara reneta (skądinąd bardzo szlachetna odmiana).
Myślę, że dzisiejsza Ewa nie połakomiłaby się na jabłko.
A swoją drogą popatrzcie jaka to dziwna sprawa: żeby skusić kobietę trzeba sztuczek węża, ale żeby skusić mężczyznę, wystarczy kobieta 😊