Mam taki zwyczaj, taką świecką tradycję, że jestem w pracy dwadzieścia minut przed czasem. Nie lubię niczego robić w pośpiechu, nie lubię przychodzić na ostatnią chwilę, za to lubię mieć czas wypić spokojnie pierwszą kawę, zanim wyruszę mierzyć się z tak zwanymi wyzwaniami. Przychodzę pierwsza i zwykle to do mnie należy przesunięcie okienka w ściennym kalendarzu. Towarzyszy temu ulga, że jeszcze tylko kilka dni do weekendu, parę tygodni do świat, jeszcze tylko kilka miesięcy do ferii… Ale za chwilę humor mi się zwiesza, gdy uświadamiam sobie, że odhaczam kolejny dzień z reszty mojego życia, a ta „reszta” kurczy się i przecieka przez palce.
A potem siadam przy kawie i, wykorzystując okazję, że jeszcze przez chwilę jestem sama, zerkam w telefon: „Kobiety oszalały na punkcie kurtki Basi Kurdej-Szatan”, „Joanna Koroniewska w modnych spodniach…” kilka złotych myśli moich znajomych okraszonych selfikiem lub innym przykuwającym oko obrazkiem, kolejny post o modzie w stylu: pięć rzeczy, które cię postarzają, prośba o wsparcie dla umierającej mamy dwójki dzieci opatrzone zdjęciem, które łamie serce, jak schudnąć w pięć dni, jak w ukryć boczki w gumowych majtkach, jak upiec chrupiącą pizzę, czym nas zaskoczy minister od edukacji, kolejny mocny post z prośbą o pieniądze, tym razem na leczenie dwulatka, mikstura na talię osy – jak stracić 3 kilo do końca miesiąca, umarł aktor z serialu „Barwy nieszczęścia”, sukienka, w której poczujesz się naprawdę wyjątkowo, żona ministra pozuje nago, kryzys humanitarny na granicy z Białorusią, co zrobić jak goście nie zdjęli butów, wybuch gazu w kamienicy, jak kisić kapustę…
Po kilku minutach gaszę ekran. Głowa mi puchnie od papki słowno-wizualnej, jestem zmęczona i ze zdziwieniem przyjmuję, że za moment będzie ósma. Dopiero ósma. A przecież w ciągu tych kilku minut scrollowania telefonu połknęłam chyba więcej informacji niż nasi rodzice kiedyś w ciągu całego dnia, a dziadkowie tygodnia. I żadna nie zatrzyma się na dłużej w mojej głowie. No może poza tą o nowościach w systemie edukacji, bo akurat to boli najbardziej. I choćbym nie sięgała po ten telefon, nie uniknę natłoku informacji, bo ten misz-masz pcha się do głowy zewsząd. Tylko dlaczego mam poczucie, że co dzień wiem mniej? A coraz bardziej boję o ten świat rozmytych wartości. Szczególnie boję się o młodych ludzi, którzy z tą papką informacyjną żyją od urodzenia i im jeszcze trudniej będzie oddzielić ziarno od plew, skoro my – starzy mamy już z tym problem.
fot. internety