Dzisiaj, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, jechałam do pracy, podziwiając różowo-fuksjowe niebo. Było tak pięknie, kolorowo a przede wszystkim jasno, że od razu podniosło mi to pozom hormonów, które odpowiadają za dobry humor. Nota bene tych hormonów ostatnio mam zdecydowanie za mało, bo zdominowały mnie generujące furie i fochy lub totalną apatię. A na apatię nawet kawa nie pomaga.
Szczególnie w pracy. Tym bardziej, że służbowy ekspres od pewnego czasu się buntuje i zamiast lać kawę, to ją wydziela po kropelce. Gdyby był człowiekiem – zdiagnozowałabym u niego problem z prostatą lub zapchanie żył, czyli miażdżycę. A w diagnostyce jestem dobra. Parę lat temu zdiagnozowałam u koleżanki szkarlatynę szybciej, niż poznał się na tym lekarz pierwszego kontaktu 😉
Jeszcze trochę poćwiczę, poczytam, obejrzę kilka seriali medycznych i w razie zwolnień w oświacie będę praktykować jako znachorka. Tym bardziej, że Mąż, jakby coś przewidując, zaopatrzył mnie w książki o uprawie ziół 🙂
Wertuję poradnik i ze zdumieniem odkrywam, że można zrobić syrop z chrzanu, nalewkę z bazylii albo z płatków maku polnego, a wino z lubczyku lub z rozmarynu. Coraz bardziej mi się to podoba i niewykluczone, że właśnie klaruje mi się plan B. na resztę życia. A biorąc pod uwagę deficyt lekarzy, kolejki do specjalistów od leczenia, mogę liczyć na dochodowość i pewną stabilność mojego znachorskiego interesu 🙂
.