Międzynarodowy Dzień Szczęścia. To dziś. Właśnie dobiega końca, a ja, gdyby nie internet, nawet nie zauważyłabym go, bo ukrył się w cieniu poniedziałku, pod dość ołowianym niebem
Dzień jak co dzień. Może wypadałoby go uczcić jakimś wybuchem radości, aplauzem, brawami, tortem albo przynajmniej lampką szampana. Po szampanie de facto robi się jakby weselej, na chwilę.
I dlaczego tylko jeden Dzień Szczęścia na całe 365 dni w roku? Czy to jakiś znak, że szczęście powinno być reglamentowane, jak życzliwość, której święto przypada w jeden listopadowy dzień?
Może gdybyśmy byli szczęśliwi częściej niż raz w roku, mogłoby nam się przewrócić w głowach albo – co gorsza – szczęście by nam spowszedniało i przestało być szczęściem. Bo ze szczęściem nie można przesadzać, trzeba je dawkować kroplomierzem, doprawiać nim życie jak herbatę cytryną, delikatnie. By nie zepsuć smaku, a pozostawić niedosyt. Apetyt na więcej. I nie zwariować ze szczęścia