Diana na łowach

 Prolog

Jest sobota rano. Jak na ten dzień tygodnia, bardzo wcześnie. Mogłabym jeszcze wykorzystać okazję na sen, ale reporterski zew nakazuje zupełnie inne rozwiązanie. Jadę w kierunku Pielgrzymki. Pogoda jak na zimę zupełnie nietypowa. Co prawda jest ciepło, ale chmury przewalają się nad głową i co chwilę pada deszcz. Szaro. Później się okaże, że ludzie, z którymi się spotkam, nie mają w swoim języku określenia zła pogoda. Jest tylko dobra albo bardzo dobra. No cóż, tym razem trafiłam na dobrą.

Koło sklepu w Pielgrzymce, nieopodal skrzyżowania widzę malowniczą grupę. Po charakterystycznych strojach i atrybutach orientuję się, że jest to pierwszy cel mojej wyprawy. Jadę dzisiaj na polowanie. I choć ostatnio słowo kojarzy się z buszowaniem po sklepach, ja mam na myśli pierwotne znaczenie pojęcia. Do tej pory polowanie znałam jedynie z sugestywnego opisu w „Panu Tadeuszu”.

O 8 rano spotykam się z myśliwymi. Dzisiaj odbędzie się VI Polowanie Instruktażowe organizowane przez Koło Łowieckie „Tumak” z Jerzmanic Zdroju. Miejsce zbiórki jest nieprzypadkowe. Przy skrzyżowaniu znajduje się obelisk upamiętniający 50. rocznicę powstania „Tumaka”. Uroczystość obchodzono w ubiegłym roku.

 

***

 

Pan Zbigniew Michalczyk, obejmując obowiązki gospodarza, objaśnia gościom okoliczności wzniesienia obelisku. Gości jest wielu. Myśliwski obyczaj nakazuje zapraszać na polowania kolegów z zaprzyjaźnionych kół łowieckich.

Ceremonia powitania jest  krótka i rzeczowa. Po niej jedziemy wszyscy do Jastrzębnika. Tam mieści się stanica „Tumaka”. Z niej wyjdziemy na polowanie.

Przeraża mnie, że ciągle pada. Wydaje się jednak, że aura tylko mnie psuje humor, wszyscy pozostali są podekscytowani. Początkowo miałam opory przed udziałem w zupełnie nowej dla mnie przygodzie. Teraz też zadawałam sobie filozoficzne pytanie: Co ja tu robię?

Jednak rytuał myśliwski i niezwykła, przyjazna atmosfera czynią cuda.

 

***

Jako że jest to polowanie instruktażowe, należy uczestników zapoznać z pełnym rytuałem myśliwskim. W związku z tym obserwuję kolejna ceremonię – przyjęcie do Koła nowego członka ( tak naprawdę dzisiaj nikogo nowego „Tumak” do siebie nie przyjmuje – to tylko pokaz). Przypomina mi się trochę pasowanie na rycerza, tylko oręż nie ta. Nie jest łatwo zostać pełnoprawnym myśliwym. Trzeba przejść okres kandydatury, kiedy uczestniczy się w polowaniu na prawach obserwatora. Potem należy zdać egzaminy i opłacić, wcale nie małe, wpisowe (ok. 1000 – 2000 złotych) oraz składki (ok. 400 złotych rocznie). Wtedy dopiero nadchodzi czas ślubowania.

Myślistwo to nietanie hobby. Wystarczy spojrzeć na broń. Najczęściej stosuje się dubeltówki i sztucery – przyznam, że dopiero teraz widzę różnicę między jednym a drugim. Niektóre strzelby wyposażone są w lunety, a to kolejny wydatek.

 

***

Sygnaliści dają znak, że ceremonia ślubowania dobiegła końca. Za chwilę odbędzie się losowanie stanowisk i wymarsz na polowanie.

Ze względów bezpieczeństwa myśliwi zakładają na kapelusze i czapki pomarańczowe opaski. Rozpoczyna się pierwsze gonienie – zwane w myśliwskim języku miotem.

Wyruszamy na stanowiska. Towarzyszę p. Marianowi Stachów, myśliwemu z Tymowej. Przez najbliższe godziny będzie on moim przewodnikiem. Jego zadanie nie jest łatwe, ponieważ musi wytłumaczyć zupełnie zdezorientowanemu laikowi, na co i jak będziemy polować.

Dzisiaj mamy do odstrzału dzika i lisy.

Sygnaliści oznajmiają początek polowania, rusza naganka, której zadaniem jest wypłoszenie zwierzyny, by biegła w stronę myśliwych.

Słyszę kilka strzałów z sąsiedniego stanowiska, a potem następuje długi okres oczekiwania. Siedzę na krzesełku myśliwskim, balansując w jedną i drugą stronę, moknę (bo pogoda wciąż dobra) i wypytuję o wszystko, czego nie rozumiem. Pytań mam wiele, ale wiem, że myśliwy musi skupić się też na obserwacji terenu.

Kiedy wychodzi naganka, sygnaliści dają znak zakończenia pierwszego miotu. Okazuje się, ze ustrzelono lisa. Dokonał tego nasz sąsiad, którego strzały słyszeliśmy na początku.

Teraz następuje zmiana stanowisk i rozpoczyna się kolejne gonienie. Sytuacja się powtarza, z tą jednak różnicą, że triumfatorem drugiego miotu jest p. Marian. Teraz on ustrzelił lisa.

Dodatkowym „łupem” padły wnyki, rozstawione przez kłusowników. Myśliwi klnąc siarczyście (jak na moje wrażliwe ucho), znoszą coraz to więcej drucianych lin, których przeznaczeniem było uśmiercenie w okrutny, niehumanitarny sposób leśnej zwierzyny. Teraz zaczynam rozumieć różnicę między polowaniem a mordowaniem zwierząt. Myśliwi opowiadają o kłusowniczych metodach zabijania. Z irytacją wypowiadają się na temat bezradności wobec procederu. – Zwierzęta, które wpadają w sidła, umierają bardzo długo. Niektóre, nie mogąc uciec, odgryzają sobie łapy lub zdychają z głodu i pragnienia bądź duszą się – wyjaśnia p. Zbyszek

 

***

Po krótkim śniadaniu przy ognisku przychodzi pora na ostatnie gonienie. Rytuał się powtarza. Jednak tym razem nie ma żadnego trofeum.

Na tak zwanym pokocie leżą tylko dwa lisy, rytualnie nakryte gałązkami świerku. Taką samą gałązkę otrzymuje myśliwy, który oddał celny strzał.

Dzika nie upolowano.

Dowiaduję się, że w sytuacji, kiedy koło łowieckie nie ustrzeli przeznaczonej do tego celu zwierzyny, po zakończeniu sezonu płaci Lasom Państwowym karę za niewykonanie planu.

 

***

Odstrzał zwierząt leśnych jest próbą regulacji ekosystemu. W sytuacji, kiedy nie ma naturalnego zagrożenia dla lisów bądź dzików, należy „poprawić” naturę. Jednak polowanie nie jest jedynym zajęciem myśliwych. Z dużym entuzjazmem opowiadają mi o programie zasiedlania łowiska kuropatwami. – W ubiegłym roku wypuściliśmy 100 kuropatw, a na marzec planujemy zasiedlić 200 sztuk – wyjaśnia p. Zbyszek.

Myśliwi to zupełnie przyjaźnie nastawieni do świata ludzie, którzy kochają las i, jak mówią, spotykają się w nim, by odpocząć.

– Zajmujemy się też organizowaniem wystaw. Najwspanialsza to ta w Tymowej – zachwala p. Marian – lokalny patriota. – Kolekcjonujemy przedmioty związane z myślistwem, znaczki, noże, ale również fotografie i obrazy, nie tylko trofea – dodaje.

– W marcu organizujemy II Kaczawski Konkurs Sygnalistów Łowieckich – uzupełnia kolejny myśliwy. – W Złotoryi zresztą.

 

***

Na zakończenie całej imprezy wybieramy króla polowania (jest nim myśliwy, który upolował najładniejszą sztukę) oraz króla pudlarzy, czyli największego pechowca.

Trwa dyskusja. Na szczęście krótka, bo przecież na pokocie tylko dwa lisy.

Mistrz ceremonii ogłasza werdykt i następuje dekoracja. Teraz chwila dla fotoreportera.

Idziemy na posiłek przy ognisku. Gospodarze serwują flaczki, które nie maja nic wspólnego z upolowaną zwierzyną, i chleb. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia i wracamy do domu. Najwyższa pora, bo wyglądam jak topielica (przecież deszcz konsekwentnie pada). Myśliwi w swoich ciepłych kurtkach, nieprzemakalnych butach i kapeluszach prezentują się o wiele lepiej. Może kiedyś też zainwestuję w taki strój i.. strzelbę. Tylko wypadałby jeszcze nauczyć się strzelać. A to już zupełnie inna sprawa.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *