Solo czy w orkiestrze

Siedziałam sobie wczoraj w sali koncertowej i z uznaniem patrzyłam na muzyków. Każdy z nich robił swoje, skupiony na własnym instrumencie, grał z kunsztem, maestrią i wychodziła z tego cudowna harmonia dźwięków. Tak zachwycająca, że chciało się zatrzymać czas. I trwać w tej jednej chwili. Kiedy wracałam do domu, pomyślałam sobie, że właśnie na tym polega sukces. Wiem, może mało to oryginalna myśl, ale doszłam do niej sama. Jako empirystka potrzebuję doświadczać na własnej skórze, choć to czasem boli. 
Nie o bólu jednak chciałam, a o sukcesie. Nie takim osobistym, jednostkowym, ale sukcesie wspólnym. Trąci to pozytywizmem, organiczną pracą, której zazwyczaj organicznie się nie cierpi ;). My, Polacy nie jesteśmy pozytywistami. W nas dusza romantyka gra, szamocze się i wyrywa na wolność. My jesteśmy natchnionymi Konradami, Kordianami…my na bój, samotnie i pod prąd. Choćbyśmy zginąć mieli, to za nic mamy śmierć.
I co z tego zostaje poza efektowną demonstracją?
Na starość dopadł mnie pragmatyzm, jakiś uboczny efekt cynizmu i wstrętu na widok rozlewu krwi. Po co krew, jeśli można żyć! Jak najlepiej się umie. Do samego kresu, kiedykolwiek ma przyjść.
Nieważne, czy gram pierwsze skrzypce, czy tylko walę w bęben. Chcę robić swoje. Tak, by się tego nie wstydzić. Może kiedyś zgram się z jakąś orkiestrą.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *