Jasny gwint, szkoła mnie przytłacza. Nie umiem pogodzić roli nauczyciela i rodzica jednocześnie. Mam dysonans poznawczy. I tylko wypada mi się cieszyć, że za miesiąc Junior Starszy stanie się absolwentem naszego zacnego liceum. Odetchnę z ulgą, gdy nie będę musiała wysłuchiwać jego relacji-rewelacji z lekcji, bo obraz części (chwała Bogu, że tylko części) naszego grona nie jawi mi się najlepiej. Sfrustrowani, zakompleksieni, opryskliwi…toż to dopiero kompania doborowa. Wystarczą tylko takie dwie – trzy osoby i już odechciewa się trwania w podobnym towarzystwie. Niektórym przydałby się odpoczynek. Dla ich dobra i dla komfortu uczniów. Kiedyś byłam gotowa oczy wydrapać tym, którzy krytykowali atmosferę naszego LO, nauczycieli w nim uczących czy też poziom nauczania, co więcej – Junior podobnie zaciekle bronił wizerunku szkoły. A dziś …? Obojgu nam przeszło. Wiem, że w każdej szkole zdarzają się kontrowersyjne sytuacje, ale nie w każdej szkole uczy się moje dziecko. Stąd też rozgoryczenie, które mąci przedświąteczny nastrój.
Jeszcze tylko jeden dzień i jadę odpocząć do Liberca. O ile uda mi się tam dojechać :). Mam nadzieję, że nie zabłądzę :). A jak zabłądzę, to nie wrócę i utknę u Czechów, a wtedy już zawsze będę jadła knedliczki lub smazeny syr z hranolkami.
A skoro już o obcych mowa, to wczoraj prawie dwie godziny wywiadowałam starszą panią z Anglii na temat różnic obyczajowych miedzy naszymi krajami. Okazało się, że nie jest u nas tak źle. W sumie wszystko jej się podoba w Polsce/Złotoryi poza: drogami, barierami architektonicznymi i…chlebem. Naszym polskim chlebem?