Dojechałam szczęśliwie do Liberca i zeń równie pomyślnie wróciłam, aczkolwiek GPS musiał się nagłowić nad moimi manewrami. Pewnie gdyby sam umiał formułować i werbalizować myśli, skląłby mnie na czym świat stoi. Zresztą ja też na niego klęłam, wiec bylibyśmy kwita. Odpoczęłam w luksusowych warunkach. Poczułam się światowo, choć z prowincji przyjeżdżając, gaf nie uniknęłam :). Już na samym początku nie miałam pojęcia, dlaczego w komfortowym pokoju hotelowym nie działa elektryczność, potem nie wiedziałam, dlaczego szafka na basenie zamykać się nie chce a na końcu – dlaczego winda nie reaguje na moje uporczywe wciskanie guzika. Trochę techniki i elektroniki a już człowiek się gubi. Ale w końcu bezkarnie mogłam manifestować bycie blondynką. Jednak po powrocie, dla kamuflażu, przyciemniłam radykalnie kolor włosów :). I do razu rozpoczął się wyż intelektualny;). A może mi się tylko tak wydaje.
Pod moją nieobecność załapałam się na drugie miejsce w plebiscycie zdjęcia tygodnia. Moje makro z żołędziami godnie walczyło z HDR-owym widoczkiem. W końcu rozstrzygnięcie odbyło się w drodze losowania :). Z Liberca też przywiozłam kilka eksperymentów fotograficznych. Mnie się podobają, ale nie wszystkim muszą.
Dziś poświęciłam koszyczek, niemalże własnoręcznie upleciony i teraz czekam na wielkanocne śniadanie, ale zanim ono nastanie, muszę swoje odsiedzieć w nocy w kościele. Trzy godziny to akurat tyle, ile powinnam odpokutować za całoroczne grzechy 🙂