Mea maxima culpa

Nie mamy cierpliwości. Nie mamy czasu na czekanie. Coś nas ciągle gna. Zapełniamy każdą sekundę swojego życia, jakbyśmy bali się, że skończy się za moment, a my nie byliśmy tu czy tam, nie widzieliśmy tego czy tamtego, nie spotkaliśmy się z tym albo tamtym…Świat nas, a my świat bombardujemy tysiącem informacji. Z tego chaosu trudno wyłowić to, co naprawdę ma sens. Wszystko i wszyscy jesteśmy w ruchu jak mrówki w rozgrzebanym mrowisku. Przyzwyczailiśmy się tak do tego braku bezczynności, że nie umiemy nawet zachwycić się widokiem czy rozmawiać z człowiekiem. Bo wciąż nam wszystkiego mało. Stajemy na plaży, w górach, na ulicy nieznanego miasta i zamiast chłonąć to, co w zasięgu wzroku i ręki, patrzymy w ekran telefonu, czy nasi znajomi już „dali lajka” przy wysłanym przez nas zdjęciu. Jednocześnie żyjemy w realu i virtualu. Nie umiemy się skupić na koncercie, w teatrze, w kinie, zanim nie damy światu sygnału, co teraz widzimy, robimy…. Nie zostawiamy sobie chwili na autorefleksję, bo musielibyśmy przez moment zamyślić się, dotrzeć do sedna, wyciszyć, zerwać kontakt z telefonem i zapytać samego siebie: co widzę, co czuję? Lęk przed tym, jaka byłaby odpowiedź, odbiera nam na to chęć. A poza tym nie mamy na to czasu. Nie mamy też czasu i cierpliwości rozmawiać z drugim człowiekiem. Siedzimy obok siebie i równocześnie sprawdzamy wiadomości z kraju i ze świata, czatujemy z innymi znajomymi i kiwamy głową do swojego towarzysza, udając, że rozumiemy, co do nas mówi i na wszelki wypadek dostosowujemy swoją mimikę do jego tonu. Wszystko, co robimy, w konsekwencji jest powierzchowne, płytkie. Wydaje się, że porównaniu do naszych dziadków mamy życie obfitujące w doznania. Granice poznania świata zostały zniesione i dosłownie, i w przenośni. Tyle rzeczy jest dla nas dostępnych. Podróż na drugi koniec świta nie jest już mrzonką. Tylko co z tego.
Moja babcia tylko raz w życiu była za granicą, a raz nad morzem. Nie miała dostępu do Internetu, a telefonem komórkowym zaczęła posługiwać się pod koniec życia. Ale miała czas. Miała czas dla nas. Rozmawiała, nie tylko mówiła. Widziała, a nie jedynie patrzyła. Była mądra, choć niewykształcona. Chciało się z nią być.
Tak…ale to były inne czasy 😉. To były czasy kiedy sąsiadka z sąsiadką siadała przy kawie. Wystarczyło postukać w kaloryfer, a jedna z drugą już wiedziały, że to sygnał na sabat, kawę i ploty. Wszystko robiło się wolniej. Smakowało się chwilę. Teraz chwila ociera się o nasz naskórek. Nie wchłania się. Nie czujemy już smaków. Tak jak nie czujemy zapachów w perfumerii, kiedy wąchamy któryś z kolei flakonik…..

A teraz umieszczę ten post na stronie i zapewne kilka razy w ciągu doby sprawdzę, kto na niego zareagował. Mea culpa, mea maxima culpa 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *