Minął pierwszy pełny tydzień pracy po wakacyjnej labie. Trudno wejść w rytm dnia. Poranne wstawanie to walka ducha z ciałem w iście augustiańskim stylu. Na budzik reaguję z zupełną bezradnością i bezwładnością. To chyba jeszcze potrwa z tydzień – dwa. I będzie znośnie. A w październiku przestawią czas i będzie już zupełnie normalnie. Do kwietnia.
Na razie walczę nie tylko z budzikiem i snem, ale i z rytmem dnia. I pogodą. Bo kto widział lipiec we wrześniu. To demoralizujące. Tak się nie robi ludziom. Na fejsie oglądam masochistycznie zdjęcia moich znajomych aktualnie oddających się urlopowemu szaleństwu w Grecji, Turcji i cholera wie gdzie. Tak też się nie robi. Nie wolno drażnić nauczyciela na początku roku szkolnego. Nauczyciel jak rozdrażniony, to potem marudzi na wszystko. Na przykład na pan lekcji. Na przykład, że w planie ma same języki polskie. Rozdrażniony nauczyciel robi kartkówki. Nawet na początku września. I potem ma za swoje, kiedy dusza chciałaby na łonie natury błogostanu doznawać, a ciało siedzi i sprawdza pokłosie uczniowskiej elokwencji i erudycji. I potem czarno na białym taki nauczyciel ma, co uczeń zapamiętał z lekcji. A co ma zapamiętać, jak otwarte na oścież okna dostarczają rozmaitych dźwięków z zewnątrz i mimochodem zagłuszają nauczyciela, którego głos nie ma siły rażenia kosiarki do trawy czy hejnału z wieży kościoła. Okien zamknąć nie można bo przecież upał. Prawdziwy wrześniowy. Oby do jesieni. Potem już tylko zima, wiosna i wakacje.