Jutro Dzień Nauczyciela, więc dziś tradycyjnie w wigilię tego radosnego święta ciało zwane pedagogicznym zgromadziło się nad podziw tłumnie w lokalu, który swą świetność przeżywał kilkanaście lat temu. Ale nie narzekam. Ciepło było? Było! Krzesła miękkie były? Były! Przysłowiowego kotleta podali? Podali! A co więcej – zaserwowali deser lodowy, choć zważywszy na lodówkę na dworze, lody mógł zastąpić grzaniec. Tradycyjnie nie zabawiłam długo, bo imprezy tego typu nie stanowią sensu mego istnienia. Wolałam wrócić do domu i segregować arkusze na warsztaty maturalne. Tak, na drugie mam Siłaczka :).
Planowaliśmy z rodzinką jutro wyskoczyć gdzieś w przestrzeń dalszą, bo w końcu wolne nam dali, ale raczej nie ma na to szans. W TV straszą śniegiem, wichurą i ziąbem arktycznym, więc lepiej siedzieć w domu i oddawać się ulubionemu zajęciu, czyli sprawdzaniu prac i wychowywaniu potomstwa, o Mężu nie wspomnę.
Ciekawe, jak to święto obchodzą Jan Peschekbusch i (o mein) Gothardt.
Oni nie mają tego święta. Przynajmniej w tym samym czasie 🙂 Biedacy 🙂