Szkoła charakteru

Spośród wszystkich sensacyjnych wiadomości, jakich dostarczył mi dziś internet, pojawiła się informacja o tym, jak nauczyciel spoliczkował podczas lekcji ucznia. Co zresztą zostało przez innego niebyt fachowo, ale niechybnie nagrane.

I, jak można się domyślić, zaczęła się dyskusja, czy to, co zrobił belfer, było naganne, czy dopuszczalne. Wielu stanęło po stronie zawieszonego natychmiast w obowiązkach nauczyciela, zwracając uwagę na prowokacyjne zachowania uczniów, ich chamstwo, niesubordynację…Takich głosów było wiele. Do czasu, kiedy późniejsze wiadomości doniosły, że nauczyciel to członek jedynej słusznej partii i na dodatek członek niepośledni. Wtedy okazało się, że opinia publiczna już nie jest skłonna bronić nauczyciela. To dość ciekawe zjawisko relatywizmu. Ale nie tylko ta refleksja sprowokowana informacją przyszła mi dziś do głowy. Przypomniałam sobie początki swoich przygód jako młodej nauczycielki, kiedy to przyszło mi zmierzyć się z dość odważnym zachowaniem uczniów, którzy testowali moją wytrzymałość na ich wybryki. Młoda, po studiach, bez autorytetu, którego zazdrościłam starszym koleżankom czułam się trochę jak worek treningowy, szczególnie w klasach męskich.

Dużo siły wymagało powstrzymanie się od wybuchów złości czy, w ostateczności płaczu, bo to ostatecznie wskazywałoby na oblanie przeze mnie egzaminu na belfra w technikum czy zawodówce.

Pamiętam, że starałam się być niewzruszona, konsekwentna i surowa, czyli zupełnie nie taka, jak w rzeczywistości. Przez kilka godzin w pracy grałam jakąś rolę, nakładałam maskę, by zachować twarz.

Raz mi się nie udało. Była to lekcja w klasie drugiej lub trzeciej technikum. Oddawałam sprawdziany i jeden z uczniów, który dostał jedynkę, skwitował to wulgarnym: ku.wa mać. Jako że nie mogłam zignorować tej lapidarnej i emocjonalnej wypowiedzi, bo słyszeli wszyscy, powiedziałam, że stawiam mu kolejną jedynkę za niestosowność stylu. To na tyle rozsierdziło moją podwójnie ukaraną ofiarę, że chłopak chwycił krzesło i rzucił nim w ścianę. Nie umiałam zachować dystansu, opanować emocji. Wyszłam z klasy i poszłam po dyrektora. Opowiedziałam mu całą sytuację i wróciłam z nim do klasy.

Kiedy weszliśmy do pracowni, wszyscy siedzieli jak trusie. Dyrektor wskazał palcem na kilku uczniów, wśród nich wcześniej rozwścieczonego i powiedział: do sekretariatu, po obiegówki!

– Ale, panie dyrektorze tamci chłopcy nic nie zrobili – próbowałam bronić niesprawiedliwie wysłanych do sekretariatu.

– Nie widzi pani, że w kurtkach siedzą. To wbrew regulaminowi – odpowiedział mi dyrektor.

Wtedy postanowiłam, że już nie będę posiłkować się pomocą autorytetów, bo uznałam to za niedźwiedzią przysługę, która tak naprawdę mi w niczym nie pomogła, jedynie postawiła w kłopotliwej sytuacji, bo bałam się, że będę mieć na sumieniu wyrzucenie ze szkoły Bogu ducha winnych zmarzluchów, siedzących w kurtkach na lekcji. Nawiasem pisząc, żaden nie wyleciał, na strachu się skończyło.

Jednak wiem, że nauczyciel jest tylko człowiekiem, a nie maszynką do prowadzenia lekcji. Ma emocje i wrażliwość. Można go wyprowadzić z równowagi, a są szkoły, gdzie młodzież to robi nagminnie. Dlatego choć nie pochwalam spoliczkowania ucznia, to bardziej współczuję nauczycielowi niż go potępiam. I liczę na to, że nigdy nie będę wystawiona na taką próbę charakteru.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *