Nieszczęścia chodzą parami

26

Jako że według przysłowia nieszczęścia chodzą parami, pojechałam rano z Juniorem Młodszym do przychodni rejonowej. On z bólem gardła i gorączką a ja z nasilonymi dolegliwościami wieku starczego. Wchodzimy do gabinetu, grzecznie witamy panią doktor, a ona na to, że słucha. Więc mówię: syn od wczoraj gorączkuje…
Nazwisko? – przerywa mi pani z tytułem. Odpowiadam posłusznie jak na komisariacie. I kontynuuję: gardło go boli, głowa…
Adres? – pada zza biurka. Zaskoczona nie mogę od razu skojarzyć, co ma adres do gardła, jednak szybko przytomnieję i niezrażona klaruję nadal przypadek Juniora: nie reaguje na leki przeciwgorączkowe…
Pesel? – zbija mnie z tropu kobieta w fartuchu. Szukam zatem w książeczce szeregu cyferek i recytuję jak Bogurodzicę, by za moment powrócić do wyliczanki dolegliwości Juniora: mięśnie go bolą…
Te mięśnie chyba zaintrygowały panią doktor, bo spojrzała na Młodego z błyskiem w oku i przystąpiła do lustracji pacjenta, by sobie tylko wiadomymi metodami zdiagnozować anginę.
Teraz przyszła kolej na mnie. Rytuał przesłuchania powtarza się, ale wszystko idzie już sprawniej, bom jest szybko uczącym się pacjentem. W konsekwencji wymiany zdań miedzy mną a panią doktor otrzymuję receptę i skierowanie na badania. Mam jechać do szpitala, do laboratorium, by dać sobie upuścić krew i z wynikami (jeśli będą stwierdzać jakąś moją wadę wewnętrzną) przyjechać po południu do przychodni, gdzie z otwartymi ramionami czekać ma pani doktor. No to posłusznie, wszak od tego zależy moje życie, jadę do szpitala. Idę do laboratorium, dzwonię zamontowanym tam dzwonkiem i słyszę zza drzwi: zaraz, co się tak dobija, przecież słyszę. Oho, myślę sobie: łatwo nie będzie, sympatycznie też nie. Drzwi się otwierają i ręka laborantki wyrywa mi skierowanie. Ale to nie jest na cito, to po co pani przyszła?– burczy kobieta, od której humoru będzie zależeć stan mojej żyły. Tłumaczę grzecznie, kto i po co mnie tu przysłał, a mina laborantki sprawia wrażenie, że baba jest nieprzejednana. W końcu, ku mojemu zdziwieniu, stwierdza: Skoro już pani przyszła, to jej nie wyrzucę, bo to poważne badanie, ale….Nie interesuje mnie ciąg dalszy tyrady, tylko fakt, że pobierze mi łaskawie krew, wykona swoje zadanie rzetelnie i za kilka godzin dowiem się, ile mi jeszcze życia zostało :).

Na szczęście wynik okazał się znośny i całą przygodę z laborantką zwieńczył napis: happy end, ale co by było, gdyby….Boże chroń mnie przed służbą zdrowia.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 odpowiedź na Nieszczęścia chodzą parami

  1. knocik pisze:

    Ładne rzeczy 😉 Tylko płacić Zusy-skru… i tym podobne.A ktoś chciał sprywatyzować służbe zdrowia – JESTEM ZAAAAAAAAAAAAAA…bedzie inne podejscie do klienta.Wiem coś o tym 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *