Co się kryło pod Czerwonym Parasolem

W poprzednim numerze Echa obiecałam czytelnikom próbę dotarcia do historii złotoryjskich lokali gastronomicznych i rozrywkowych. Prosiłam wówczas o pomoc osoby, które pamiętają zamierzchłe czasy, kiedy mieszkańcy miasteczka bawili się w Adrii, Calipsie, Kaczawiance…

Na mój apel zareagowała pani, która bardzo dobrze pamięta Czerwony Parasol – klubo-kawiarnię mieszczącą się w budynku dzisiejszego ośrodka kultury. Pani Irena Manturewicz jest nieocenionym źródłem informacji, ponieważ to ona inicjowała działalność Parasola. Miała wówczas dwadzieścia kilka lat, jak sama twierdzi – była tak samo zielona jak ci, dla których ten klub miała tworzyć. Nie pamięta, kto, ale na pewno jakiś działacz partyjny z młodzieżówki poprosił ją o poprowadzenie Czerwonego Parasola.

Jak wspomina, klub powstał w marcu 1958 roku na fali Odwilży’56., czyli w momencie, kiedy po wydarzeniach czerwcowych w Poznaniu oraz zamieszkach na Węgrzech władze komunistyczne lekko popuściły wentyl bezpieczeństwa i pozwoliły na większe swobody obywatelskie. Zelżała nieco cenzura, pojawiło się wrażenie, że komunizm może mieć ludzką twarz. Wtedy, jak grzyby po deszczu, zaczęły powstawać miejsca dla młodzieży zwane klubo-kawiarniami, gdzie bywalcy mogliby posłuchać muzyki, pośpiewać a może nawet i potańczyć.

Czerwony Parasol mieścił się na poddaszu dzisiejszego ZOKu, nie miał okien, a ściany były ozdobione awangardowymi rysunkami. Pod jego dachem mogła się zmieścić nawet setka gości.

Początkowo złotoryjski Czerwony Parasol, choć był wyposażony w kontuar, nie miał żadnego bufetu, nie można było się napić ani herbaty, ani kawy, ani nawet wody, nie mówiąc już o mocniejszych trunkach. Było to po prostu miejsce popołudniowych spotkań dla młodych ludzi. Przychodzili i puszczali muzykę z gramofonowych płyt. Pani Irena jeździła specjalnie do Wrocławia i gdzie mogła, szukała nowych płyt. Młodzi ludzie wtedy byli złaknieni rozrywki. Fascynowali się szeroko rozumianym Zachodem, gdzie królował wówczas rock and roll. Dzięki temu, że młodzież słuchała rozgłośni ze świata, miała pojęcie o trendach w muzyce. Gośćmi klubo-kawiarni byli nie tylko licealiści, maturzyści, ale też chłopcy po wojsku (wtedy odbycie służby wojskowej było obowiązkowe dla mężczyzn).

Jak wspomina Irena Manturewicz, była to wtedy bardzo kreatywna młodzież, pełna apetytu na życie. Chłopcy stylizowali się na Zbyszka Cybulskiego. Nosili podobne fryzury, marynarki i ciemne okulary.

W tych siermiężnych czasach wystarczyło im miejsce spotkań, muzyka i już mogli się bawić. Czasami siadali na „trefnych” – jak je nazywa pani Irena – fotelach, czyli trójnogich, obszytych materiałem taboretach i dyskutowali o świecie, rozmawiali o tym, co usłyszeli w Radiu Wolna Europa.

Na pewno nie o taką rozrywkę chodziło inicjatorom tego typu przybytków. Nie śpiewano tam patriotycznych pieśni, nie recytowano agitacyjnych wierszy ani nie dyskutowano o jedyne słusznej linii Partii. Raz za to – jak wspomina pani Irena – zaprosili jakiegoś znanego pisarza, który podczas spotkania wywrócił się, siedząc na tym dziwnym trójnogim fotelu, a wtedy prasa lokalna napisała w tytule: „Ledwo wszedł, leżał”

Życie towarzyskie w Parasolu tętniło, jakby młodzi ludzie chcieli odnaleźć i nadrobić zapodziane podczas wojny dzieciństwo.

Irena Manturewicz mówi, że nie tylko do organizowania wieczorków muzycznych i tanecznych sprowadzała się działalność Czerwonego Parasola. Proponowano młodym też rozgrywki sportowe, na przykład mecze piłki nożnej, podczas których drużyna z miasta rywalizowała z zawodnikami z okolicznych wsi. Czasem te imprezy kończyły się koniecznością ucieczki z pola widzenia rywali 😊.

Inną atrakcją organizowaną przez Czerwony Parasol były wycieczki. Pani Irena pamięta wyjazd do Karpacza, kiedy to młodzi ludzie spali pod namiotami, jedli w szkolnej stołówce a myli się w strumyku. To była atrakcja!

Wokół klubu jednoczyła się złotoryjska młodzież, ale wśród stałych bywalców było więcej chłopców niż dziewcząt.

Kiedyś, jak wspomina pani Irena – ktoś ją zaalarmował, że było włamanie do klubu. Faktycznie, drzwi były otwarte, ale z wnętrza nic nie zginęło, za to siedział młody, przystojny mężczyzna, który prosił i tłumaczył: „niech pani nie woła milicji. Ja tylko chciałem sobie w nocy posłuchać muzyki.”

Inna ciekawa sytuacja związana z klubem przydarzyła się za sprawą piłkarzy ZG „Lena”. „Po jednym z meczów wpadli do nas zawodnicy mocno pobudzeni, być może przegrali spotkanie i chcieli wyładować agresję. Daliśmy im opór, bo – jak mówiłam – u nas było wielu chłopaków. Wyrzuciliśmy piłkarzy z klubu, ale skończyło się to tym, że ZG „Lena” przestał nas sponsorować 😉” – śmieje się pani Irena.

Ciekawa sprawa wiąże się z nazwą lokalu. Słowo „Czerwony” nie ma nic wspólnego z barwą kojarzoną z komunizmem. Wręcz przeciwnie – w czasach słusznie minionych przejawem buntu młodzieży były kolory. W powszechnie panującej szarzyźnie trzeba było się czymś wyróżnić. Chłopcy zatem nosili kolorowe skarpetki, a dziewczęta czerwone parasolki z rączką. Niezależnie od pogody. Pani Irena wspomina, że sama taką parasolkę miała.

Jaka była Złotoryja w czasach Czerwonego Parasola?

Dla młodej Ireny było to miejsce, gdzie każdy kamień, każda klatka schodowa, każdy mur miały swoją historię. Była to wtedy inna Złotoryja – pracował młyn, działała piekarnia, w młynówce pływały pstrągi, które można było łowić ręką. Dziś mówi, że było to miasto było miejscem, gdzie zawsze ładowała swoje akumulatory.

Z Czerwonym Parasolem pożegnała się jesienią 1958 roku po kilu miesiącach szefowania. Odeszła, bo pojawiły się naciski, by klub zmienił swój kierunek działania. Sugerowano, że było tam za dużo „zachodnich” wpływów. Znowu zaczęto społeczeństwu zakładać kaganiec. Odwilż powoli się kończyła, a dla Ireny przygoda z Czerwonym Parasolem, ale jak wyznaje: „ta prawie roczna przygoda wiele mnie nauczyła i pozwoliła pokochać Złotoryję”.

Dziękuję p. Jolancie i Mieczysławowi Plutom za pomoc w zgromadzeniu materiału.

fot. źródło internet

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *