Bo to kwestia oceny

Parę tygodni temu koleżanka po fachu pyta mnie, czy znam jakiś dobry program antyplagiatowy, bo sprawdza właśnie prace klasowe i ma wątpliwości, czy wypracowanie jest samodzielnie zredagowane przez ucznia. Niestety, nie umiem jej pomóc, ponieważ programy antyplagiatowe nie nadążają za rozwojem technologii i te dostępne dla nas nie przewidziały, że sztuczna inteligencja zostanie wykorzystana w formie uczniowskiego pakietu ratunkowego.

Co z tym teraz zrobić? – denerwuje się znajoma. Nie wiem i przyznam szczerze, że nawet nie mam ochoty na jakiekolwiek przeciwdziałania. Już dawno znudziło mi się łączenie funkcji nauczyciela z rolą klawisza więziennego, śledczego, policjanta, nadzorcy niewolników…jak zwał, tak zwał. Nie będę przeszukiwać ucznia przed wejściem na pracę klasową, nie zrobię mu rewizji osobistej, nie użyję wykrywacza urządzeń telekomunikacyjnych. Chce licealista oszukiwać, niech oszukuje. Wszak nie mnie, a sam siebie i swoich ambitnych rodziców, którzy wymagają od dziecka pasków na świadectwie, by potem z dumą wrzucić je w sieć.

Wiem, że i tak nie wygram z młodzieńczą przebiegłością, z uczniowskim sprytem i przedkładaniem przez młodzież oceny nad realną wiedzę. Chcą mieć nieuczciwie zdobyte oceny, voila’! Mogę nawet i całej klasie wpisać szóstki, jak leci. Skoro o to w tym wszystkim chodzi, to po co walczyć z wiatrakami. Może zastosować zasadę: „Klient nasz pan” i zadbać o poczucie satysfakcji „bąbelka”, może wtedy z wdzięczności powie nawet „dzień dobry” na korytarzu szkolnym.

Niedawno maturzysta pyta, dlaczego wymagam od niego znajomości tekstu, którego nie ma na tak zwanej short list, czyli skróconej liście maturalnej? Czwartoklasista nie będzie przecież zapychał sobie pamięci lekturą, o której nie MUSI, acz MOŻE mówić na egzaminie. Na nic zda się perswazja, że czytanie na ogół rozwija człowieka, poszerza horyzonty i zasób leksykalny. Uczeń nie ma potrzeby poszerzania swojego widnokręgu, bo jak wzrokiem sięga, tak nie widzi wartości płynących z czytania literatury. A ja, jako nauczyciel-polonista też nie jestem dla niego inspiracją, a raczej żywym i namacalnym dowodem na to, do jak mizernych materialnie skutków prowadzi nałogowe czytanie książek.

A propos czytania. Kilka dni temu postanowiłam odejść od banalnego omawiania „Cierpień młodego Wertera”, który to tekst osobiście przyprawia mnie o mdłości, i zaproponowałam uczniom napisanie reportażu na podstawie wydarzeń w utworze. Wyklarowałam drugoklasistom zasady gatunku, podałam przykłady i zaprosiłam do podjęcia prób reporterskich. Po chwili usłyszałam pytanie: “a reportaż jest na maturze?”

– Nie. Nie ma. Jest rozprawka lub inna wypowiedź argumentacyjna.

– To po co piszemy?

– Bo wybraliście klasę medialną i wypadałoby, abyście w tym kierunku trochę się rozwinęli. Poza tym nigdy nie wiecie, co wam jeszcze się w życiu przyda.

I wtedy widzę szeroko otwarte oczy części publiczności. Tej części, która właśnie uświadamia sobie, do jakiej klasy zgłosiła akces. Niektórzy nawet nerwowo kręcą się w ławkach, jakby już chcieli pędzić do sekretariatu i złożyć podanie o przeniesienie do biochemu albo politechnicznej.

Jednak gdy uspokajam ich, że za zadanie wpiszę do dziennika tylko te oceny, które ich usatysfakcjonują, bez szemrania zabierają się do pracy.

To są takie momenty, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że bolączką szkoły są stopnie, ciągłe ocenianie i presja egzaminów. Gdyby nie one, byłoby uczciwiej. Uczciwie byłoby również wtedy, gdyby nauka w szkole średniej była dobrowolna. Nie każdy musi mieć maturę. Bez tego egzaminu też można zrobić karierę. Jak na przykład Reymont lub Edyta Górniak 😊

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *