Jak skorupki jajka

Dopiero tydzień temu udało mi się zrzucić z ramion ciężar arkuszy próbnej matury, dopiero co ukoiłam nerwy po sprawdzeniu kilkudziesięciu testów i wypracowań, dopiero co skończyłam tłumaczyć, że Antygona naprawdę nie była córką Kreona (choć w tej rodzinie różne bezeceństwa były w modzie), a już przytargałam do domu kolejne kilogramy liter wypełniających następne próbne arkusze.

I z trwogą myślę o najbliższej przyszłości, którą poświęcę na mazanie czerwienią marginesów, ślepienie w tabele kryteriów, liczenie słów i mierzenie linijką wszystkiego, co pomierzalne 😉. Gdybym jeszcze widziała w tej pracy, dodam, że pracy po pracy, sens, byłoby mi raźniej (nawet swoim uczniom tłumaczę, że cierpienie, któremu się nada sens, łatwiej znieść). Ja niestety, sensu w tej pracy nie widzę. Nie widzę, bo:

– po pierwsze czwartoklasiści podchodzą do tych sprawdzianów na totalnym luzie, na zasadzie: będzie, co będzie, łba mi nie urwą, bo nie wiąże się to z wystawianiem wiążących ocen,

– po drugie moja praca jest sztuką dla sztuki, bo autorów wypracowań nie interesują stawiane przeze mnie znaczki na marginesach ani komentarze, tylko ostateczny wynik procentowy,

– po trzecie godziny ślęczenia nad pracami nie spowodują, że kolejne matury wyjdą lepiej, bo to od pracowitości i odpowiedzialności maturzystów, a nie tylko mojej, zależeć powinny efekty egzaminu.

O ile sobie przypominam, kiedy byłam licealistką nie organizowano wtedy żadnych próbnych egzaminów. A jednak maturę zdaliśmy, co więcej w zdecydowanej większości dostaliśmy się na studia na państwowe uczelnie, gdzie przyjmowano po zdaniu kolejnych, tym razem wstępnych egzaminów przed uczelniana komisją

Nie wiem, jak w ogóle udało nam się skończyć szkołę, bez pochylania się nauczycieli nad naszą kondycja psychiczną, bez wsparcia pedagogów, psychologów, psychiatrów, bez zaświadczeń o dysgrafii, dyskalkulii, bez lekarskich zwolnień z odpytywania ustnego. Jak udało nam się przetrwać bez szans na samodzielne usprawiedliwianie nieobecności, bez możliwości odwoływania się do statutu i praw ucznia, bez zaliczania sprawdzianów na „godzinach czarnkowych”, bez nadopiekuńczości rodziców, którzy ustawialiby do pionu nauczycieli. Jakimś cudem przeżyliśmy w rygorze mundurków, tarcz, i bezwzględnego zakazu podważania nauczycielskiego autorytetu, choćby nie wiadomo jak na to nie zasługiwał. Jakoś zdawaliśmy z klasy do klasy, kiedy nauczyciel mógł wystawić ocenę niedostateczną za źle wykonane zadanie domowe lub jego brak.

Dziś trwa dyskusja, na razie w mediach, na temat pory, o której powinny rozpoczynać się lekcje. Powołując się na głosy dzieci i młodzieży, część środowiska związanego z oświatą chciałaby przesunięcia pierwszych lekcji na godzinę 9 lub 10. Zwolennicy tej koncepcji uważają, że młodzi ludzie mają inny rytm dobowy i powinni dłużej spać rano. Tylko czekać aż dla dobra „bąbelków” pierwsze lekcje zaczynać się będą w południe, bo grające na komputerach po nocach dzieci powinny mieć czas na regenerację sił. A co z nauczycielami. Ktoś pyta o ich rytm dobowy?

Inna dyskusja dotyczy zadań domowych. Po co zadawać dzieciom, niech pracują na lekcji! – grzmią obrońcy uczniowskich praw. Jeśli o mnie chodzi, mogę nie zadawać, a zresztą i tak zlecam prace do domu rzadko, bo wiem, że potem przychodzi mi sprawdzać ściągnięte z internetu odpowiedzi. Jednak są takie przedmioty, których materiał dobrze jest przećwiczyć w domu, na przykład słówka na języki obce czy sposoby obliczania zadań z matematyki. Lekcja trwa tylko 45 minut i bez pracy własnej ucznia nie uda się osiągnąć sukcesu edukacyjnego, choćby nie wiem, jak pracowity i zdolny był nauczyciel.

Niedawno natknęłam się na wpis jakiejś postępowej nauczycielki, która strzelając swojej branży w kolano, stwierdza, że nauczyciele powinni oddać miękkie krzesła młodzieży, bo to nie fair, żeby sami wygodnie mościli tyłki na tapicerowanych fotelach, podczas gdy „bąbelki” odgniatają sobie pupy na drewnianych siedziskach.

Mam wrażenie, że im bardziej majstruje się przy liberalizacji systemu, tym mocniej widać, jak rozłazi się w szwach, a młodzi ludzie w tej rzeczywistości nie wydają się szczęśliwsi od naszego pokolenia, gdy było w ich wieku. Niewątpliwie są przy tym słabi psychicznie, krusi jak wydmuszki jajka i tak jak ze skorupkami musimy się z nimi teraz obchodzić. My musimy – system nam każe, ale za chwilę młodzi wyjdą w świat, a tam, jak się nie zahartują, to rzeczywistość ich mocno poturbuje. I wtedy będą mieć żal, że szkoła nie nauczyła ich życia.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *