Piszą od rana, że dziś Blue Monday. Wyjątkowo nie czuję kompatybilności nastroju z datą. Przynajmniej do momentu, w którym piszę te słowa
Od rana mam ferie. Zasadniczo mam je od soboty, a jeszcze konkretniej od piątkowego popołudnia. Jest to niewątpliwie kontrargument dla Blue Monday. Takie poniedziałki lubię. Ponadto wyjątkowo na ferie nie obłożyłam się toną rozprawek, a tylko dwoma kilogramami testów maturalnych, które zamierzam sprawdzić do półmetka zimowych wakacji. O! Jak to ładnie brzmi: zimowe wakacje
Pogoda za oknem urozmaicona. Raz niebiesko, raz szaro na górze, niezmiennie biało na dole. Raz mam pokusę, by wyjść z domu na spacer, a raz sobie myślę, że jednak nie. Decyzję zmieniam w zależności od koloru u góry.
Piję herbatę z imbirem, obiad się gotuje, kot śpi, czyli jest okej, byle tylko nie włączać wiadomości. Zresztą po co? Teatr pacynek mnie nie interesuje, a ciśnienie podbiję sobie kawą z kardamonem, będzie smaczniej i zdrowiej
Owszem, mogłabym znaleźć kilka punktów, które, po rozwinięciu, wprowadziłyby mnie w mniej euforyczny stan, jak na przykład kolejne, zbliżające się po feriach matury próbne, ale o tym pomarudzę innym razem, żeby koncept tego wpisu nie poszedł na marne