Bo lubię zapomnieć

Był czas, kiedy wolne chwile, a mam wrażenie, że kiedyś miałam ich więcej, wykorzystywałam na podróże z aparatem fotograficznym. Były to podróże zwykle w okolice bliższe niż dalsze, bo wychodzę z założenia, że piękno jest na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba chcieć zdjąć z oczu filtr złości i niechęci. W moich podróżach z aparatem często towarzyszył mi Mąż, a bywało, że to ja jemu towarzyszyłam, choć to akurat nie ma większego znaczenia, kto był inicjatorem naszych wypadów w plener. Ważne były wrażenia i zdjęcia, bo zdjęcie to tak naprawdę zapis wrażenia.

Potem jakoś plenerowe wyprawy stały się rzadsze, zajmowały nas inne, niecierpiące zwłoki obowiązki, a nawet, gdy znajdowaliśmy czas, to lenistwo, brak dobrej pogody albo po prostu inne rozrywki wygrywały z pasją fotografowania. I tak powoli gasł we mnie zapał do wypraw plenerowych i do używania aparatu.

Ostatnio w moim Mężu obudziła się pasja do robienia zdjęć. I dobrze, bo jest w tym dla mnie niekwestionowanym autorytetem i motywatorem. Dzięki temu, że jemu się chce i ja czuję ochotę na powrót do fotografowania (może to jakaś żyłka rywalizacji?). Na razie nie potrafię przeprosić się z aparatem, wystarczy mi telefon, który mam zawsze pod ręką i nie muszę zastanawiać się, jaki obiektyw wybrać i nie tracę czasu na jego wymianę. Wiem – telefon nie daje takich możliwości, jakie ma aparat z obiektywem, ale w tej zabawie nie chodzi mi o mistrzostwo świata. Wiem, że w rywalizacji na najlepszą fotkę odpadam w przedbiegach. Po co zatem to robię? Bo lubię. A jak się robi to, co się lubi, to jest się radośniejszym. Tak jak teraz, gdy wracam się z takiego wypadu ze zgrabiałymi od mrozu rękoma i przeszyta na wskroś wiatrem. Na chwilę mogłam zapomnieć o tym, że jutro poniedziałek i o paru innych niekoniecznie miłych sprawach.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *