Misja czy dy-misja?

Nie mam sił. Opadają mi ręce. Poddaję się i najchętniej podałabym się do dymisji, gdybym była ministrem lub oficerem. Nie jestem jednak ani jednym, ani drugim, więc dymisja nie wchodzi w rachubę. Owszem, mogłabym złożyć pospolite wypowiedzenie, ale nie byłoby to tak spektakularne, jak wcześniej rzeczona dymisja. Dziś bez spektakularnych, głośnych gestów się nie liczy, więc skoro nie dy-misja, to zostaje mi tylko misja, czyli uczenie … wróć – próba uczenia, usiłowanie uczenia literatury. Najchętniej w tym miejscu napisałabym to, co ciśnie mi się na język za każdym razem, gdy staję przed zblazowaną młodzieżą – usiłowanie morderstwa literatury. Tak właśnie ostatnio wygląda praca polonisty – mordowanie Mickiewicza, zbrodnia na Słowackim, usiłowanie zabójstwa Wyspiańskiego.

A może się mylę, może oni już dawno zostali zamordowani? A ja tylko straszę zacne dziewczęta i czerstwe chłopięta truchłami wieszczów, których polska młodzież i tak się nie boi, bo jak się bać kogoś, kogo się ignoruje, kogo się nie zna, a co więcej – znać nie chce w żadnej formie, żadnym przejawie bytu. I nawet gdy mentalnie i metodycznie staję na głowie, by ożywić te trupy, udowadniając przenikliwość wieszczów, którzy równie dobrze mogliby być komentatorami współczesnej, pokręconej rzeczywistości, jestem bez szans. Czuję się trochę jak komik stojący przed autystami, jak dziad, mówiący do obrazu, jak rzucający grochem o ścianę, jak o kolorach prawiący ślepemu.

I czekam, kiedy ten system padnie. Czy ja przed nim, czy on przede mną? Kto pierwszy? Czekam, kiedy znajdzie się ktoś odważny wśród decydentów ministerialnych, kto powie, że zmuszanie młodzieży do literackiej archeologii jest bezdusznością. Dla wszystkich – dla uczniów, do których to nie dociera, a nie docierało już dekadę temu, dla nauczycieli, którym każe się de facto spłycać przekaz z literatury płynący, mielić go na papkę, by nie utknął w gardle młodzieży i wreszcie dla samej literatury, bo czytać ją powinni ci, co czytać kochają, a przynajmniej chcą.

Problemy więzionego Gustawa-Konrada, rozterki Kordiana na klifie w Dover, chochole podrygi są tak dla młodych ludzi abstrakcyjne jak dla mnie temat pracy magisterskiej mojego syna programisty

Dziś młodym ludziom nie zależy na czytaniu. Im zależy na zdaniu matury. Nie chcą tracić czasu na lekturę, zastąpią ją fast foodem z youtubowego bryka, nie potrzebują dyskusji na okołoliterackie tematy, wolą rozwiązywać test, bo on jest na egzaminie. Dziś usłyszałam: „Po co to robimy, może pod maturę się uczmy.” Również dziś przyszedł na konsultacje uczeń, by odpowiadać z „Konrada Wallenroda” i na moje pytanie, czy na pewno przeczytał zaległą lekturę, przyznał: „Do połowy, ale czytałem różne streszczenia”.

Nie winię ich za to. Są produktem systemu. To nie oni są źli, to reguły tej gry są chore. A ja jestem częścią tej układanki. I mam tego dość.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *