Z rozbawieniem, ale jednocześnie z zażenowaniem obejrzałam dziś retransmisję wczorajszej sesji naszego powiatu. Może kogoś dziwić – i jest to zrozumiałe – że mam takie masochistyczne preferencje, jednakże lubię wiedzieć, co mówią i robią ludzie wybrani przez innych ludzi do wydawania w ich imieniu decyzji oraz pieniędzy, a jako pracownica jednostki podległej powiatowi, tym bardziej jestem tym zainteresowana.
Międzynarodowy Dzień Szczęścia. To dziś. Właśnie dobiega końca, a ja, gdyby nie internet, nawet nie zauważyłabym go, bo ukrył się w cieniu poniedziałku, pod dość ołowianym niebem
Dzień jak co dzień. Może wypadałoby go uczcić jakimś wybuchem radości, aplauzem, brawami, tortem albo przynajmniej lampką szampana. Po szampanie de facto robi się jakby weselej, na chwilę.
Kiedy miałam 7 lat, jak prawie każde dziecię w tym wieku, przekroczyłam pierwszy raz progi szkoły podstawowej. Była to tysiąclatka nosząca dumnie imię Aleksandra Zawadzkiego. Pewnie dziś niewielu czytających te słowa kojarzy postać ówczesnego patrona SP nr 3 w Złotoryi. Syn hutnika, robotnik, górnik, jeniec podczas I wojny światowej, później generał LWP, a następnie pnący się po szczeblach politycznej kariery działać komunistyczny, Przewodniczący Rady Państwa… Tyle wiem dziś za sprawą nieocenionej Wikipedii. Wtedy, jako uczennica szkoły noszącej imię działacza PZPR, nie miałam nawet świadomości, kim jest patron mojej podstawówki. Było mi to doprawdy obojętne, bo umówmy się – mało który nastolatek przywiązuje do takich kwestii wagę. Pamiętam jedynie, że z racji takiego, a nie innego patrona pewnego dnia nie mieliśmy lekcji, bo przyjechała wdowa po patronie i była jakaś feta w sali gimnastycznej. I jeśli mnie pamięć nie zawodzi, gościliśmy kapitana statku, który na burcie (statek, nie kapitan) miał napis M/S Zawadzki. Ten kapitan był ciekawszy od wdowy, bo opowiadał o egzotycznych podróżach. Co mówiła wdowa? Nie pamiętam.
„Jakby pani dawała łatwiejsze pytania na sprawdzianie, to może byśmy zdali maturę” – mówią mi czwartoklasiści. Jak to? – myślę sobie. Przecież to nielogiczne – jak będę mniej wymagać, to się nie nauczą, ergo – nie zdadzą matury. Próbuję tę swoją wątpliwość przenieść z głowy w klasową przestrzeń, ale zanim to zrobię, słyszę: „Bo z tych samych jedynek wyjdzie nam, że nie dopuści nas pani do matury, a przecież próbne nam się udało zdać, to tę majową też zdamy”. I już wiem, jakim tropem idą myśli moich maturzystów – mniej więcej tak: „Daj nam kobieto chociaż to dwa na koniec, bo inaczej zablokujesz nam drogę ku karierze.”
Historia Szymańskich z Nowych Łąk nie jest łatwą do czytania opowieścią. Nie ma w niej happyendu. Jest za to miejsce na ból, na złość i na łzy. Dlatego, kto czeka na budujące i krzepiące słowa, niech nie czyta tego tekstu.
Patryk
Patryk dziś ma 14 lat i zdiagnozowany zespół Cornelii de Lange (w skrócie CdLS). Co kryje się pod tą nazwą? „Klinicznie zespół Cornelii de Lange charakteryzuje się współwystępowanim mnogich anomalii zaburzających budowę różnych części ciała i twarzy (tzw. cechy dysmorficzne), zaburzeń intelektualnych oraz zachowania”. Zdarza się raz na 10 – 30 tys. urodzeń. Patryk jest jednym z około 150 Polaków, u których zdiagnozowano tę chorobę, a dokładnie zespół chorób.
Dowiedziałam się ostatnio, że jedną z najokrutniejszych tortur w Chinach było obcięcie powiek. Nieszczęśnik poddany temu zabiegowi musiał chłonąć obrazy otaczającego go świata przez całą dobę. Doprowadzało go to chorób, obłędu i rychłej śmierci.
Pomyślałam wtedy, że dziś tej torturze jesteśmy poddawani prawie wszyscy. Co prawda nikt nam fizycznie nie okalecza powiek, ale świat zewnętrzny i tak wdziera się do naszych mózgów prawie przez całą dobę, czy tego chcemy, czy nie.
Miałam sen. A ostatnio miewam bardzo sugestywne sny i ten nie był inny (niektórzy twierdza, że to sygnał zbliżającego się obłędu). W rankingu najbardziej absurdalnych snów mogłabym go ustawić wysoko na podium. Może tylko przegrałby z tym, gdzie leżąc w trumnie, martwiłam się, że pogrzeb się opóźnia i za chwilę zacznę śmierdzieć.
Śnieg nadrabia za wiosenne tygodnie zimy, a ja nadrabiam zaległości z urlopu. W końcu zabrałam się za ten romantyzm, ale okazało się to mało romantycznym przeżyciem, więc robię sobie przerwy. Długie przerwy na złapanie równowagi (wtedy Bolek zajmuje mi krzesło).
Do końca urlopu bliżej niż dalej. Za to prace z romantyzmu dalej leżą w torbie. Kurz też leży, okna nieumyte, w szafkach nadal niepoukładane. Ale kto powiedział, że urlop jest do robienia rzeczy nieznośnych. Tyle czekałam na wolne dni, to nie zmarnuję ich na wysiłek, który mnie nie cieszy. Bardziej cieszyłoby mnie łażenie po polach i lasach, jeszcze gdyby zaświeciło wreszcie słońce. Od kilku dni znów ponuro i to ponuractwo już ugrzęzło mi w środku. Przydałaby się fototerapia, jakiś wypad na południe
This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish.AcceptRead More
Privacy & Cookies Policy
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.